Prak­tycz­nie rzecz biorąc, komety to tylko drobne zlepki lodu i skał. Cały swój urok ujaw­nia­ją dopiero po dotar­ciu do centrum Układu Sło­necz­ne­go i ogrza­niu przez Słońce. Dopiero wtedy ich zawar­tość paruje, roz­py­la­jąc dookoła nie­pro­por­cjo­nal­nie wielką gazowo-pyłową otoczkę, a następ­nie roz­wi­ja­jąc bajecz­ny warkocz, często mie­rzo­ny w milio­nach kilo­me­trów. W ten sposób obiekt dra­ma­tycz­nie zwięk­sza swoje pozorne roz­mia­ry oraz jasność – i może stać się widocz­ny na ziem­skim niebie gołym okiem, dając nie­za­po­mnia­ne show.

Tak wido­wi­sko­we i nie­co­dzien­ne zja­wi­sko astro­no­micz­ne, w natu­ral­ny sposób przez tysiąc­le­cia ucho­dzi­ło za omen zwia­stu­ją­cy rewo­lu­cje, wojny, zarazy i inne tra­ge­die. Poniżej wyno­to­wa­li­śmy dla was sześć szcze­gól­nie cie­ka­wych prze­lo­tów komet, które z prze­róż­nych powodów naro­bi­ły wokół siebie sporo szumu i zapi­sa­ły się na kartach historii.

Kometa Hale’a‑Boppa i zbiorowe samobójstwo Heaven’s Gate

Ame­ry­ka­nie mają długą i mroczną tra­dy­cję zakła­da­nia absur­dal­nych sekt, których człon­ko­wie kończą w naj­gor­szy możliwy sposób. Obok Świą­ty­ni ludu Jima Jonesa, chyba naj­więk­szą nie­sła­wą okryła się zało­żo­na w 1974 roku grupa Heaven’s Gate (czyli Wrota niebios). Ruch został zaini­cjo­wa­ny przez Mar­shal­la Applewhite’a – nauczy­cie­la muzyki po zała­ma­niu ner­wo­wym, wspie­ra­nym przez pie­lę­gniar­kę i ama­tor­kę astro­lo­gii Bonnie Nettles. Eks­cen­trycz­na para wie­rzy­ła, że Jezus był jednym z kosmi­tów, którzy dawno temu zasiali ziem­skie życie, pozo­sta­wia­jąc nam pole do rozwoju ducho­we­go, koń­czą­ce­go się uwol­nie­niem umysłu od nie­do­sko­na­łej, mate­rial­nej skorupy.

Dok­try­na Heaven’s Gate zakła­da­ła, że Ziemia wraz z wszyst­ki­mi miesz­kań­ca­mi wymaga okre­so­we­go “recy­klin­gu”. Na ratunek mogli liczyć jedynie naj­wier­niej­si ucznio­wie Applewhite’a i Nettles, którzy w naj­więk­szym stopniu wyzby­li­by się wszel­kich odzwie­rzę­cych pra­gnień i popędów. Ta elita zosta­ła­by wyna­gro­dzo­na miej­scem na statku kosmicz­nym, jak miał zjawić się w pobliżu naszej planety w przed­dzień apokalipsy.

Sprawa prze­sta­ła być nie­groź­nym dzi­wac­twem, kiedy w latach 90. na nie­bo­skło­nie objawił się wyjąt­ko­wo jasny obiekt C/1995 O1. Kometa Hale’a‑Boppa (od nazwisk odkryw­ców) była widocz­na gołym okiem od wiosny 1996 aż do zimy 1997 roku – rekor­do­wo długo – a w szczy­cie, jej blask przy­ćmie­wał nocą niemal wszyst­kie gwiazdy. Przy­wód­cy Heaven’s Gate uznali to za sygnał zbli­ża­ją­ce­go się recy­klin­gu. Zaafe­ro­wa­ni kul­ty­ści posta­no­wi­li ewa­ku­ować się do statku kosmicz­ne­go (rzekomo ukry­te­go za kometą) wypi­ja­jąc drinka z dodat­kiem feno­bar­bi­ta­lu i popeł­nia­jąc zbio­ro­we samo­bój­stwo. W rezy­den­cji sekty w San Diego policja zna­la­zła 39 jed­na­ko­wo ubra­nych ciał, przy­kry­tych fio­le­to­wy­mi całunami.

Shoemaker-Levy 9 i bombardowanie Jowisza

Teraz coś znacz­nie lżej­sze­go, bo bez ofiar śmier­tel­nych. Odkryty przez Carolyn i Euge­ne­’a Sho­ema­ke­rów oraz Davida Levy­’e­go obiekt D/1993 F2 spo­wo­do­wał naj­więk­sze zaob­ser­wo­wa­ne bom­bar­do­wa­nie w Ukła­dzie Sło­necz­nym, czym wzbu­dził niemałą sen­sa­cję w śro­do­wi­sku astro­no­micz­nym i nie tylko.

Już pierw­sze obser­wa­cje komety Sho­ema­ker-Levy 9 wyka­za­ły, że jest ona pod wieloma wzglę­da­mi wyjąt­ko­wa. Poru­sza­ła się nie wokół Słońca, lecz Jowisza – praw­do­po­dob­nie prze­chwy­co­na przez gra­wi­ta­cję planety podczas któ­re­goś ze zbyt bli­skich prze­lo­tów. Z kolei jej koma (gazowa otoczka) wyglą­da­ła na roz­cią­gnię­tą, co wska­zy­wa­ło na kru­chość lub nawet roz­bi­cie kome­tar­ne­go jądra. Jednak naj­lep­sze było to, że nie­sta­bil­na orbita D/1993 F2 nie­chyb­nie pro­wa­dzi­ła ją na kurs koli­zyj­ny z gazowym olbrzy­mem. Naukow­cy liczyli więc na pierw­szą w histo­rii spo­sob­ność do obej­rze­nia na żywo, jak spore ciało kosmicz­ne rozbija się w atmos­fe­rze planety.

Finał spek­ta­klu miał miejsce latem 1994 roku. Serce komety Sho­ema­ker-Levy 9 zostało roz­człon­ko­wa­ne przez siły pływowe gra­wi­ta­cji Jowisza na 22 frag­men­ty. Później przez pięć dni, od 16 lipca, pędzące z pręd­ko­ścią 60 km/s kawałki lodu i skał wbijały się jeden po drugim w gęste jowi­szo­we chmury. Wyda­rze­nie reje­stro­wa­ła znaj­du­ją­ca się w pobliżu sonda Galileo. Naj­więk­szy impakt pozo­sta­wił bliznę pod posta­cią ciemnej plamy o śred­ni­cy Ziemi, widocz­ną nawet przez ama­tor­skie tele­sko­py. Obser­wa­cje dostar­czy­ły uczonym wielu danych na temat kosmicz­nych bom­bar­do­wań, jak również potwier­dzi­ły nie­oce­nio­ną rolę Jowisza, jako ochro­nia­rza wnętrza Układu Sło­necz­ne­go. Kometa prze­bi­ła się również do popkul­tu­ry, m.in. za sprawą jednego z utworów bry­tyj­skiej kapeli The Cure:

Was that it? Was that the Jupiter show? It kinda wasn’t quite what I’d hoped for you know… And pulling away she stands up slow And round her the night turns Round her the night turns.

Yeah that was it That was the Jupiter crash Drawn too close and gone in a flash Just a few bruises in the region of the splash.

She left to the sound of the sea She just drifted away from me So much for gravity…

The Cure, Jupiter Crash
Kometa Halleya na tkaninie z Bayeux

Kometa Halleya i ostrzeżenie przed najazdem Normanów

Naj­sław­niej­szą przed­sta­wi­ciel­ką swojego gatunku jest bez­względ­nie kometa Halleya. Swoją nazwę wzięła od bry­tyj­skie­go astro­no­ma Edmonda Halleya, który jako pierw­szy sko­ja­rzył, że ogo­nia­sta kula światła obja­wia­ją­ca się na niebie cyklicz­nie, średnio co 76 lat, to jeden i ten sam obiekt.

Skoro obiekt 1P/Halley (według for­mal­nej nomen­kla­tu­ry) powraca w okolicę Ziemi regu­lar­nie i zawsze jest widocz­ny gołym okiem, to oczy­wi­ście musiał pozo­sta­wić po sobie ślady w źró­dłach histo­rycz­nych. I tych w istocie nie brakuje. Kometa była wspo­mi­na­na w zapi­skach kro­ni­ka­rzy grec­kich, rzym­skich, chiń­skich i żydow­skich już przed naszą erą.

Jednak naj­więk­szą karierę kometa Halleya zrobiła w śre­dnio­wie­czu. Szcze­gól­nie inte­re­su­ją­ca wydaje się w tym kon­tek­ście tkanina z Bayeux, czyli ręczny haft z XI wieku, upa­mięt­nia­ją­cy zwy­cię­stwo Wil­hel­ma Zdo­byw­cy nad Harol­dem II w bitwie pod Hastings. Baaaaar­dzo długi (68 metrów!) pas płótna zawiera obraz gwiazdy z wydat­nym war­ko­czem, wyty­ka­nej przez Angli­ków palcami. Zaraz obok znaj­dzie­my nato­miast scenę, w której król Harold jest ostrze­ga­ny przed złym omenem przez jakie­goś doradcę, praw­do­po­dob­nie przez nadwor­ne­go astro­lo­ga. Póź­niej­sze obli­cze­nia nie pozo­sta­wia­ją wąt­pli­wo­ści, że właśnie na styczeń 1066 roku wypa­da­ły odwie­dzi­ny komety Halleya, zatem to właśnie ten obiekt prze­ra­ził Wyspia­rzy na kilka mie­się­cy przed desan­tem Normanów.

A jeśli zasta­na­wia­cie się, kiedy 1P/Halley znów pojawi się na ziem­skim niebie, to pod­po­wia­da­my: 28 lipca 2061 roku.

C/1556 D1 i abdykacja Habsburga

W odróż­nie­niu od poprzed­nicz­ki, C/1556 D1 praw­do­po­dob­nie zapu­ści­ła się w pobliże Ziemi tylko raz – na począt­ku 1556 roku – i prędzej opuści Układ Sło­necz­ny niż powróci do jego centrum. Nie zmienia to faktu, że jej odwie­dzi­ny zrobiły niemałe wra­że­nie na ówcze­snych miesz­kań­cach Europy i Azji. Zakon­nik Gaspar da Cruz prze­by­wa­ją­cy wtedy z misją w chiń­skim Kan­to­nie, uważał, że nowy obiekt świe­cą­cy na niebie jaśniej od Jowisza, stanowi zapo­wiedź nadej­ścia antychrysta.

Większe zna­cze­nie dla histo­rii miała jednak reakcja cesarza rzym­skie­go, arcy­księ­cia Austrii i króla Hisz­pa­nii, Karola V Habs­bur­ga. Jeden z naj­po­tęż­niej­szych ludzi ówcze­sne­go świata uznał kometę za sygnał z niebios, że powi­nien zaprze­stać dalszej eks­pan­sji i zrzec się korony. Praw­do­po­dob­nie na decyzję Habs­bur­ga wpły­nę­ła również jego słaba kon­dy­cja psy­chicz­na, ale rze­czy­wi­ście jeszcze w tym samym roku abdy­ko­wał i podzie­lił swoje włości pomię­dzy syna Filipa i brata Fer­dy­nan­da. Sam zamiesz­kał w hisz­pań­skim klasz­to­rze, gdzie zmarł dwa lata później.

C/1577 V1 i era Quang Hưng

Zale­d­wie 21 lat później szumu naro­bi­ła inna kometa nie­okre­so­wa. C/1577 V1 był obiek­tem sza­le­nie istot­nym dla dziejów nauki, bowiem obser­wu­jąc jego przelot Tycho Brahe, jako pierw­szy astro­nom w dzie­jach ośmie­lił się stwier­dzić, że komety prze­my­ka­ją daleko ponad atmos­fe­rą i przy­na­le­żą do ciał nie­bie­skich. Z kolei inny wielki uczony Johan­nes Kepler, podobno roz­po­czął swoją karierę zain­spi­ro­wa­ny urokiem Wiel­kiej Komety roku 1577, którą ujrzał na spa­ce­rze z matką, jako sze­ścio­let­ni chłopiec.

Naj­cie­ka­wiej było jednak chyba po drugiej stronie globu. Poja­wie­nie się C/1577 V1 zostało bardzo skru­pu­lat­nie opisane w Đại Việt sử ký toàn thư, czyli naj­waż­niej­szej, pięt­na­sto­to­mo­wej kronice Wiet­na­mu (znanego wtedy jako państwo Đại Việt). Z księgi możemy się dowie­dzieć, że świe­tli­sty różowo-fio­le­to­wy ogon poważ­nie prze­ra­ził Azjatów, a ówcze­sny król Le The Tong pod wpływem nie­ty­po­we­go zja­wi­ska ogłosił nasta­nie ery Quang Hưng (jasnej i wschodzącej).

Nawia­sem mówiąc, nie wszyscy władcy XVI-wiecz­ne­go świata reago­wa­li na zda­rze­nia astro­no­micz­ne z równą trwogą co Le The Tong czy Karol V Habs­burg. Królowa bry­tyj­ska Elż­bie­ta I Tudor na ten przy­kład, kon­se­kwent­nie igno­ro­wa­ła swoich dorad­ców prze­strze­ga­ją­cych ją przed fatal­nym omenem, kom­plet­nie nie wierząc, że komety rządzą losami monarchów.

C/-43 K1, kometa Cezara

C/-43 K1 i wniebowstąpienie Cezara

Na koniec cof­nie­my się aż do antyku i komety C/-43 K1, która poja­wi­ła się na niebie w maju 44 roku p.n.e., a więc dwa mie­sią­ce po tym, jak Brutus i przy­ja­cie­le zaszlach­to­wa­li Juliu­sza Cezara. Przelot Sidus Lulium (Gwiazdy Julij­skiej), został w mistrzow­ski sposób wyko­rzy­sta­ny przez przy­bra­ne­go syna wodza, Okta­wia­na, do umoc­nie­nia swojej pozycji i roz­pra­wy z prze­ciw­ni­ka­mi politycznymi.

Jak wiemy dzięki Swe­to­niu­szo­wi i Pli­niu­szo­wi, kometa była widocz­na nie­uzbro­jo­nym okiem codzien­nie przez siedem kolej­nych dni. Przy­szły cesarz Rzymu nie prze­pu­ścił tej okazji, utoż­sa­mia­jąc świe­tli­stą smugę z duszą Cezara, inter­pre­tu­jąc przelot komety, jako dowód na przy­ję­cie duszy zmar­łe­go w poczet bogów. Wiązało się to jed­no­cze­śnie z uzna­niem młodego Okta­wia­na de facto za syna boga, co było dla niego nie­zwy­kle dogodną sytu­acją. Można powie­dzieć, że C/-43 K1 spadła mu z nieba (na szczę­ście tylko metaforycznie).

Pamiąt­ką tego “wnie­bo­wstą­pie­nia” może być moneta dato­wa­na na 18 rok p.n.e. Ist­nie­ją jednak na tym polu pewne wąt­pli­wo­ści. Część numi­zma­ty­ków zauważa, że symbol przy­po­mi­na­ją­cy roz­świe­tlo­ną gwiazdę poja­wiał się już za życia Cezara. Ozna­cza­ło­by, że moneta nie przed­sta­wia wcale komety, albo wręcz prze­ciw­nie, że C/-43 K1 nie była jedynym obiek­tem kosmicz­nym, który ocza­ro­wał sta­ro­żyt­nych Rzymian.

Kategorie: