Zabrzmi to dziwnie, ale tym razem przy­cho­dzę do was z kilkoma kamie­nia­mi. Oczy­wi­ście z takimi, które zde­cy­do­wa­nie wybi­ja­ją się ponad geo­lo­gicz­ną prze­cięt­ność – z uwagi na impo­nu­ją­ce gaba­ry­ty, ale nie tylko. Mam nadzie­ję, że podczas lektury nieraz przy­wo­ła­cie w myślach cytat z pewnego osła: “podoba mi się ten głaz, to napraw­dę ładny głaz”.

Giant Rock, czyli największy kamień na świecie

Giant Rock

Znawcy for­ma­cji skal­nych nie słyną ze spe­cjal­nej kre­atyw­no­ści w nada­wa­niu nazw. W ten sposób naj­więk­szy kamień na świecie ochrzci­li po prostu mianem Giant Rock, czyli Gigan­tycz­ne­go kamie­nia.

Obiekt spo­czy­wa na ame­ry­kań­skiej pustyni Mojave, z dala od świateł drogi pro­wa­dzą­cej z Los Angeles do Las Vegas. Mimo to, natu­ral­ny monu­ment tej wiel­ko­ści od zawsze przy­cią­gał uwagę. Nie chodzi tylko o Indian, którzy zwykli przy­pi­sy­wać takim miej­scom boski rodowód. W latach 30. XX wieku eks­cen­trycz­ny pustel­nik Frank Critzer zamiesz­kał w “pokoju”, jaki wykopał sobie pod skałą. Po jego tra­gicz­nej śmierci spo­wo­do­wa­nej nie­od­po­wie­dzial­ną zabawą dyna­mi­tem, jego miejsce zajął ufolog George Van Tassel, wie­rzą­cy, że Giant Rock pomoże mu w nawią­za­niu kon­tak­tu z obcą cywilizacją.

Naj­więk­szy wol­no­sto­ją­cy kamień na Ziemi pier­wot­nie mierzył około 30 metrów wyso­ko­ści (odpo­wied­nik 7‑piętrowego budynku) i zaj­mo­wał powierzch­nię 540 m². Nie­ste­ty w 2000 roku doszło do pęk­nię­cia, przez co spory frag­ment skały uległ odła­ma­niu. Na domiar złego, Giant Rock stał się celem graf­fi­cia­rzy, którzy z jakie­goś powodu uznali, że natura wymaga dodat­ko­we­go “upięk­sze­nia” paroma napisami.

Plymouth Rock

Plymouth Rock

Pozo­sta­je­my na terenie Stanów Zjed­no­czo­nych, ale prze­no­si­my się na wschod­nie wybrze­że. Ply­mo­uth Rock to nazwa miejsca, w którym wedle tra­dy­cji miała wylą­do­wać załoga statku May­flo­wer – pierwsi angiel­scy osad­ni­cy w Nowym Świecie – ale rów­no­cze­śnie dosłow­ny kamień zdo­bią­cy owe wybrzeże.

Co prawda nie ist­nie­je bez­dy­sku­syj­ny dowód, że kolo­ni­za­to­rzy z 1620 roku, rze­czy­wi­ście zeszli na ląd w pobliżu kil­ku­to­no­we­go głazu. Nie prze­szko­dzi­ło mu to jednak w zosta­niu sym­bo­lem histo­rii oraz cenną atrak­cją tury­stycz­ną. Właśnie z uwagi na przy­pi­sy­wa­ne mu zna­cze­nie współ­cze­sny Ply­mo­uth Rock jest sporo skrom­niej­szy od natu­ral­ne­go ory­gi­na­łu. Już w XVIII wieku skała została prze­po­ło­wio­na, aby prze­nieść jej część do oko­licz­ne­go muzeum. Do ubytku przy­czy­ni­li się również łowcy pamią­tek, suk­ce­syw­nie roz­kru­sza­ją­cy i roz­kra­da­ją­cy frag­men­ty rze­ko­me­go naro­do­we­go dziedzictwa.

Karkonoski Wędrujący kamień

Karkonoski Wędrujący kamień

W Polsce również można znaleźć kilka słyn­nych kamieni. Jednym z naj­cie­kaw­szych, choć może nie naj­więk­szym, wydaje się Wędru­ją­cy kamień z Czar­ne­go Kotła Jagniąt­kow­skie­go – jedna z atrak­cji Sudetów Zachod­nich i Kar­ko­no­skie­go Parku Narodowego.

Mie­rzą­cy 3 metry wyso­ko­ści i 10 metrów w obwo­dzie głaz zyskał swoją oso­bli­wą nazwę już dwie­ście lat temu, kiedy to nie­miec­cy badacze po raz pierw­szy odno­to­wa­li, że masywny blok granitu zamiast tkwić w miejscu, pozwo­lił sobie na spacer i zmianę poło­że­nia o 30 metrów. Póź­niej­sze pomiary uchwy­ci­ły wędrów­ki obiektu jeszcze kilka razy, ale nikt nigdy nie był bez­po­śred­nim świad­kiem żadnego prze­su­nię­cia. Praw­do­po­dob­nie odpo­wia­da­ją za nie lawiny, opady oraz speł­zy­wa­nie podłoża o odpo­wied­nim nachyleniu.

Głazy Moeraki

Głazy Moeraki

Jeśli zde­cy­du­je­cie się kiedyś na odwie­dze­nie plaży Koekohe na Wyspie Połu­dnio­wej Nowej Zelan­dii, na pewno zwró­ci­cie uwagę na poroz­rzu­ca­ne tam uni­ka­to­we głazy. Mają różne gaba­ry­ty, nie­któ­re są popę­ka­ne, część wystę­pu­je w grupach, inne solo – ale wszyst­kie cha­rak­te­ry­zu­je wręcz nie­na­tu­ral­nie okrągły lub owalny kształt.

Tubylcy uważali, że nabrzeż­ne kule to ska­mie­nia­łe kosze na poży­wie­nie, pocho­dzą­ce z mitycz­ne­go statku Āra­iteu­ru, który spro­wa­dził Maory­sów w ten region świata. Naukow­cy nato­miast uważają, że Moeraki for­mo­wa­ły się w wyniku dłu­go­trwa­łe­go procesu che­micz­ne­go, w ramach którego szcząt­ki orga­nicz­ne z pele­oge­nu były stop­nio­wo ota­cza­ne mine­ra­ła­mi zle­pia­ny­mi kal­cy­tem. Tak powsta­łe kule zostały później przy­kry­te warstwą bar­dziej kru­che­go mułowca i odsło­nię­te po kolej­nych milio­nach lat w wyniku jego erozji. W efekcie, nie­dłu­gi odcinek nowo­ze­landz­kie­go wybrze­ża jest dziś usiany dzie­siąt­ka­mi dosko­na­le zacho­wa­nych krą­głych brył o śred­ni­cy od 0,5 do 2,5 metra.

Okotok

Okotok

Okotoks Erratic nazy­wa­ny też krócej Oko­to­kiem, to zdaniem wielu badaczy naj­więk­szy na Ziemi głaz narzu­to­wy. Masa 16,5 tysięcy ton oraz 9 metrów wyso­ko­ści dały temu olbrzy­mo­wi nawet ofi­cjal­ne miejsce w Księdze rekor­dów Guin­nes­sa. Kamień różni się składem od oko­licz­nych skał, co jed­no­znacz­nie wska­zu­je, że został przy­wle­czo­ny w okolicę dzi­siej­sze­go Calgary (zachod­nia Kanada) z Gór Ska­li­stych. Wszyst­ko za sprawą mocar­ne­go lądo­lo­du, który wyco­fy­wał się z Ameryki Pół­noc­nej pod koniec plej­sto­ce­nu, w okresie od 18 do 10 tysięcy lat temu.

Oczy­wi­ście również w tym przy­pad­ku, tubylcy mają własne zdanie na temat genezy impo­nu­ją­cej skały. Według Indian z ple­mie­nia Czar­nych Stóp, kamień spro­wa­dził nie­roz­trop­ny szaman imie­niem Napi, który okazał należ­ne­go sza­cun­ku naturze. Napi miał natknąć się na Okotok w czasie wędrów­ki i odpo­cząć w jego cieniu, w zamian za co, przy­krył go swoim płasz­czem. Jednak kiedy pogoda uległa zmianie i spadł deszcz, India­nin zabrał poda­ru­nek. Zezłosz­czo­na bryła zaczęła toczyć się za nim toczyć i została zatrzy­ma­na dopiero po wielu kilo­me­trach przez zaprzy­jaź­nio­ne nie­to­pe­rze. Kto widział kiedyś zmiaż­dżo­ne pyszcz­ki nie­to­pe­rzy Wam­pi­rów, ten zdaje sobie sprawę, że nie było to łatwe zadanie…

Meteoryt Hoba

Meteoryt Hoba

Dla­cze­go nie, w końcu tech­nicz­nie rzecz biorąc, mete­oryt to też kamień. Tyle, że kosmicz­ny. A w tym kon­kret­nym przy­pad­ku mowa o mete­ory­cie wyjąt­ko­wym, bo zde­cy­do­wa­nie naj­ma­syw­niej­szym pośród odnalezionych.

60-tonowy gość spoza naszej planety wylą­do­wał w połu­dnio­wo-zachod­niej Afryce jakieś 80 tysięcy lat temu, ale pozo­sta­wał w ukryciu aż do 1920 roku. Wtedy to przy­pad­kiem trafił na niego pewien nami­bij­ski rolnik, którego pług zaha­czył o wierzch potęż­nej skalno-meta­lo­wej bryły. Spro­wa­dze­ni na miejsce urzęd­ni­cy i uczeni, byli zszo­ko­wa­ni kiedy okazało się, że obiekt posiada wymiary 0,9 na 2,7 metra, a jego skład stanowi głównie żelazo (w 84%). Nie­miec­ki uczony Jacobus Brits nie miał wąt­pli­wo­ści, że Hoba – jak nazwano zna­le­zi­sko – nie tylko nie pocho­dzi z Namibii, ale w ogóle spoza Ziemi. Mete­oryt wkrótce wyko­pa­no i oczysz­czo­no, ale władze nie zde­cy­do­wa­ły się na trans­port usta­na­wia­jąc na miejscu chro­nio­ny pomnik – odwie­dza­ny co roku przez tysiące osób.

Kategorie: