Jeśli wierzyć dziennikarzom, po podpisaniu kontraktu z FC Barceloną na konto Roberta Lewandowskiego będzie wpływać co sezon około 15 milionów euro. A to żaden rekord, bo przeglądając rankingi Forbesa, można zauważyć, że ogólne dochody Cristiano Ronaldo, Lionela Messiego czy tenisisty Rogera Federera, w szczycie ich kariery, przekraczały nawet 100 milionów euro rocznie.
Uwzględniając aktualny kurs euro, medialne doniesienia o zarobkach sportowców oraz dane z GUS, możemy przyjąć, że kopanie lub odbijanie piłki jest jakieś dziesięć tysięcy razy bardziej dochodowe niż praca przeciętnej polskiej pielęgniarki. Nie da się ukryć, że mamy do czynienia z kosmiczną dysproporcją, co budzi naturalne wątpliwości i sprawia, że co jakiś czas do przestrzeni publicznej przebijają się komentarze w takim stylu:
Poczucie skrajnej niesprawiedliwości jest w tym przypadku całkiem zrozumiałe. My jednak nie jesteśmy aktywistami, więc mimo wszystko, spróbujemy wyciszyć emocje i rozważyć ten problem na chłodno.
Przede wszystkim zestawianie apanaży Lewandowskiego, Ronaldo czy Messiego z pensją losowej pielęgniarki z Radomia, nie ma żadnego uzasadnienia. Manipulacja polega na tym, że stawiamy szeregowego pracownika obok mistrzów w swojej dziedzinie, najlepszych na całym globie. Jeśli już chcemy silić się na takie porównania, to raczej powinniśmy rzucić okiem na dochody czołowych pracowników służby zdrowia, z najbardziej prestiżowych placówek na całym świecie.
Przykładowo przeciętne wynagrodzenie neurochirurga w USA wynosi około 700 tys. euro rocznie, a skoro to tylko średnia, możemy założyć, że pensja najlepszych chirurgów na globie przekracza kilka milionów. A to już kwoty zbliżone z kontraktami wielu rozpoznawalnych piłkarzy z czołowych lig świata.
Dobra, dobra, nie zmienia to faktu, że lekarz na swój majątek zasłużył, bo długo się kształcił i ratuje ludzkie życie. Tymczasem zarobki piłkarzy nie mają uzasadnienia! Przecież bez piłki można się obejść.
Tu dochodzimy do innego, całkiem poważnego problemu ekonomicznego, będącego przedmiotem dyskusji między myślicielami dosłownie od tysięcy lat. Nosi on wymowną nazwę paradoksu wody i diamentu lub paradoksu wartości. Już starożytni Grecy – choć nie tak krzykliwie i nie za pośrednictwem mediów społecznościowych – pytali, dlaczego życiodajna woda jest zwykle znacznie tańsza od zbytków jak złoto czy diamenty, które przecież nie zapewnią nam przetrwania.
Szkocki ekonomista Adam Smith zaproponował, aby oddzielić wartość użytkową danego produktu od jego wartości handlowej – w czasie wymiany. Rzeczy niezbędne człowiekowi do przetrwania (woda, żywność) mają ogromną wartość użytkową, ale przez swoją dostępność, cechuje je niewielka wartość wymiany. Jeśli wylądujemy na środku pustyni, kuszeni pragnieniem oddamy królestwo za konia łyk wody. Jednak gdyby sklepikarz w warszawskim markecie kazał nam zapłacić tysiąc złotych za butelkę mineralnej, popukalibyśmy się w czoło i prędzej zaczerpnęli wody z rzeki. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przecież pracował kilka dni na prosty i powszechny towar. Z kolei handlarz zostanie w ten sposób zmuszony do obniżania cen tak długo, aż wreszcie ktoś zdecyduje się na zawarcie transakcji.
Tak działa wolny rynek. Zresztą nie tylko, bo trudno wyobrazić sobie jakikolwiek system ekonomiczny, w którym wartość użytkowa byłaby naprawdę ściśle związana z wartością handlową. W takich realiach woda czy ziemniaki stałyby się najdroższymi dobrami, kosztującymi więcej niż komputer, telefon czy książka. Rolnik lub pracownik fabryki byliby sytuowani lepiej niż najlepszy aktor, pisarz, informatyk czy społecznik. Tylko czy w tej wyimaginowanej rzeczywistości ktokolwiek kształciłby się latami po to, aby wynaleźć komputer, stworzyć grę lub napisać książkę?
Mecz piłkarski nie jest może dobrem luksusowym, ale widać tu ślady tego samego paradoksu. Bez oglądania sportu da się żyć – ma niską wartość użytkową – ale po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, wielu chce go oglądać – więc rośnie wartość wymiany. W tym konkretnym przypadku, najpopularniejszego sportu i najlepszego napastnika globu, wartość wzrosła do horrendalnych kwot, liczonych w milionach lub nawet miliardach euro.
A gdzie tu moralność? Gdzie sprawiedliwość? To już osobny temat, jednak historia uczy, że “równo” niekoniecznie znaczy to samo co “sprawiedliwie”.
Człowiek zarabia tyle, ile ktoś chce mu zapłacić. W zasadzie na tym powinno się zakończyć rozmowę, reszta to bajanie.
Pani Staśko to po prostu towarzyszka której marzy się powrót do komunizmu. Szkoda nerwów.
Nie może być tak, że ludzie wykonujący najbardziej odpowiedzialne zawody na świecie są gorzej opłacani od tych, co ganiają w te i wewte po boisku za piłką. No błagam, to jakieś kuriozum. Chyba, że chcemy żyć w świecie pozbawionym jakichkolwiek wartości.
Czytałaś powyższy artykuł? Bo zadała pytanie jakbyś tylko przeczytała tytuł.
Powtarzam raz jeszcze: to kuriozum, żeby kopacz piły miał wynagrodzenie porównywalne do przywołanego wyżej neurochirurga. Można mówić o wartości użytkowej i handlowej, ale może nie w tym przypadku, a wolny rynek da się się kształtować tak, żeby wyeliminować tego typu idiotyzmy. A swoją drogą taki “specjalista” od kopania piłki mógłby przeznaczyć chociaż 1 % ze swoich skromnych zarobków na sprzątanie ulic po każdym meczu i na naprawy szkód wyrządzanych przez kiboli. Kupa kasy na to idzie, do tego jeszcze pilnowanie stadionów przez dziesiątki wozów policyjnych, jakby nie wiadomo co się miało wydarzyć.
„Zazdrość jest to smutek doznawany z powodu dobra drugiego człowieka i pragnienie przywłaszczenia go sobie”.
Proszę spróbować swoich sił w tym sporcie, skoro to takie „łatwe”- „wystarczy kopać piłkę”. Wolne żarty. Skoro piłkarz dobrze zarabia widocznie ( zalicza się do grona najlepszych z najlepszych), i z pewnością przebył długa i trudna drogę w celu osiągnięcia sukcesu. Każdy wydaje swoje pieniądze na co mu się podoba, jeśli dadzą 1 procent — miło z ich strony, ale jeśli nie — święte prawo własności. Warto zauważyć iż, od swoich zarobków i tak płaca ogromne podatki które idą między innymi na sprawy przez Panią wymienione.
Lepiej skupić się na podnoszeniu swoich własnych kwalifikacji, zamiast patrzeć innym ludziom do portfeli.
Wolny rynek polega na braku ograniczeń i przymusów ze strony podmiotów zewnętrznych.
Każdy zarabia tyle ile jego wykształcenie, umiejętności oraz doświadczenie jest warte. Tu należy zakończyć temat.
Kto płaci ogromne podatki ten frajer. Ile to było afer że piłkarz nie płaci podatków?