Wydany w 1984 roku Ter­mi­na­tor oraz siedem lat młodszy Ter­mi­na­tor 2: Dzień sądu, zapi­sa­ły się w pamięci widzów, przede wszyst­kim przez umie­jęt­ne upla­stycz­nie­nie obaw doty­czą­cych nie­kon­tro­lo­wa­ne­go rozwoju sztucz­nej inte­li­gen­cji. Jednak nie mniej intry­gu­ją­ce pozo­sta­je drugie tło całej opo­wie­ści, czyli typowy dla gatunku science fiction motyw podróży w czasie.

Skutek powoduje przyczynę

Tym co uderza nas już po seansie pierw­sze­go Ter­mi­na­to­ra, jest fakt, że zary­so­wa­na przez Jamesa Came­ro­na fabuła nie ma jed­no­znacz­ne­go, natu­ral­ne­go począt­ku. Wszyst­ko zdaje się pętlą, a wycię­cie z niej któ­re­go­kol­wiek ele­men­tu dopro­wa­dzi­ło­by do logicz­nych para­dok­sów. Żeby to zro­zu­mieć, przy­po­mnij­my sobie przed­sta­wio­ną na ekranie sekwen­cję wyda­rzeń (głównie z “jedynki”, pod tym wzglę­dem wzorcowej).

Cen­tral­ną postać całej histo­rii stanowi Sarah Connor, grana przez Lindę Hamil­ton. Kobietę pozna­je­my w roku 1984, kiedy jest młodą, nie­wy­róż­nia­ją­cą się kel­ner­ką w pod­rzęd­nym barze. Podob­nie do reszty popu­la­cji, nie zdaje sobie ona sprawy, że za trzy­na­ście lat kom­pu­te­ro­wa sieć Skynet, uzyska samo­świa­do­mość, wymknie się spod kon­tro­li i zaini­cju­je ogól­no­świa­to­wą wojnę, która dopro­wa­dzi ludz­kość na skraj zagłady. Przy życiu ostanie się jedynie garstka rebe­lian­tów wciąż sta­wia­ją­cych opór cybor­gom, pro­wa­dzo­na przez Johna Connora – nie­ist­nie­ją­ce­go jeszcze syna bohaterki.

W 2029 roku Skynet decy­du­je się wysłać w prze­szłość T‑800, model andro­ida pokry­te­go żywą tkanką, czyli tytu­ło­we­go ter­mi­na­to­ra. Elek­tro­nicz­ny zabójca otrzy­mu­je misję likwi­da­cji Connor, tak aby nie mogła zajść w ciąże, a przy­szły przy­wód­ca ruchu oporu nigdy nie przy­szedł na świat. Rów­no­cze­śnie, do roku 1984 prze­no­si się Kyle Reese, agent ludzi, mający za wszelką cenę chronić nie­świa­do­mą kobietę przed mor­der­czym robotem. 

Dotąd wszyst­ko wydaje się jasne i kla­row­ne (na ile podróże w czasie mogą być jasne i kla­row­ne…). Jednak diabeł tkwi w stop­nio­wo odsła­nia­nych szcze­gó­łach. Według słów Reese’a, to sam John Connor zlecił misję ura­to­wa­nia jego matki. Ale co naj­dziw­niej­sze, w trakcie filmu okazuje się, że to właśnie podróż­nik w czasie zapłod­ni Sarę, a zatem stanie się ojcem swojego przy­wód­cy z przy­szło­ści. Docho­dzi­my tu do sza­lo­ne­go wniosku, że decyzja doro­słe­go Johna stała się przy­czy­ną jego wła­snych naro­dzin. Wyda­rze­nia z lat 1984–2029 są tu w fun­da­men­tal­ny, logicz­ny sposób nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą zwią­za­ne. Ist­nie­je zamknię­ta pętla, gdzie przy­czy­na nie­ko­niecz­nie wyprze­dza skutek!

A MOŻE… Pętla czasowa dotyczy też samego rozwoju cybor­gów. Firma Cyber­dy­ne opra­co­wu­je nową tech­no­lo­gię w eks­pre­so­wym tempie, ponie­waż trafia na chip i inne pozo­sta­ło­ści pierw­sze­go T‑800. Ist­nie­je nawet fanow­ska teoria zakła­da­ją­ca, że głównym celem Skynetu nie jest John Connor, ale dra­stycz­ne przy­śpie­sza­nie rozwoju, przez pod­rzu­ca­nie w prze­szłość frag­men­tów coraz bar­dziej zaawan­so­wa­nych terminatorów.

Czy to multiświat?

Oczy­wi­ście mamy prawo, jako widzo­wie na cały ten bałagan machnąć ręką (w końcu to tylko fan­ta­sty­ka), ale możemy też spró­bo­wać skon­fron­to­wać przed­sta­wio­ny problem z rze­czy­wi­sty­mi roz­wa­ża­nia­mi, jakie towa­rzy­szą fizykom od momentu sfor­mu­ło­wa­nia szcze­gól­nej teorii względności.

Zasta­nów­my się na przy­kład, do czego wła­ści­wie dążył i na co mógł liczyć Skynet. Co dokład­nie stałoby się, gdyby T‑800 sku­tecz­nie wykonał zadanie, likwi­du­jąc matkę Johna Connora? Prosta odpo­wiedź brzmi: postać Johna w ogóle by nie powsta­ła i nigdy nie stanęła na czele ludz­kiej rebelii. No tak, ale w takim przy­pad­ku znów wpadamy w znajomą pułapkę. Skoro przy­wód­ca ruchu oporu nie przyj­dzie na świat, to Skynet nie będzie miał powodu do zor­ga­ni­zo­wa­nia wyprawy do roku 1984 roku i polo­wa­nia na Sarę.

Wyjaśnienie Terminatora

Pierw­sze poten­cjal­ne wyja­śnie­nie tego para­dok­su wymaga zało­że­nia, że ist­nie­je wiele linii cza­so­wych. Skynet wysyła w prze­szłość ter­mi­na­to­ra, ale zdaje sobie sprawę, że jego dzia­ła­nia nie zmienią w żaden sposób biegu wyda­rzeń w tej kon­kret­nej wersji rze­czy­wi­sto­ści. W niej Connor już ist­nie­je, tocząc z nimi wojnę i tego nie da się już sko­ry­go­wać. Przy­wód­ca nie wypa­ru­je nagle, w momen­cie, kiedy T‑800 pozbawi jego matkę życia. Cyborgi mogą jedynie liczyć na roz­ga­łę­zie­nie rze­czy­wi­sto­ści; powsta­nie alter­na­tyw­nej osi czasu, na której wszyst­ko potoczy się inaczej. 

Kore­spon­du­je to z hipo­te­zą wie­lo­świa­to­wą, obecną m.in. w pracach Bryce’a DeWitta, Hugha Eve­ret­ta i Davida Deut­scha. Zgodnie z nią, wszyst­kie możliwe wyda­rze­nia są tak samo realne, ale urze­czy­wist­nia­ją się w jednej z nie­zli­czo­nych odnóg rze­czy­wi­sto­ści. Co prawda fizycy upa­tru­ją w mul­ti­wer­sum przede wszyst­kim inter­pre­ta­cji dla mecha­ni­ki kwan­to­wej – opi­su­ją­cej zacho­wa­nia cząstek ele­men­tar­nych – ale skoro pozo­sta­je­my na gruncie fan­ta­sty­ki nauko­wej, możemy ją nieco rozciągnąć. 

Samospójny wszechświat

Inną opcją byłoby odwo­ła­nie się do zasady samo­spój­no­ści, opisaną w latach 80. przez rosyj­skie­go astro­fi­zy­ka i eks­per­ta od czar­nych dziur, Igora Nowi­ko­wa. W naj­prost­szym ujęciu, reguła ta zakłada, że nawet jeżeli ktoś zdoła prze­nieść się w prze­szłość, to nie będzie w stanie zrobić niczego, co zbu­rzy­ło­by porzą­dek rzeczy lub wywoła logicz­ny para­doks. John Craig Wheeler z Uni­wer­sy­te­tu w Austin, opisuje tę ideę w nastę­pu­ją­cy sposób:

Zgodnie z zasadą spój­no­ści, wszel­kie złożone inte­rak­cje mię­dzy­ludz­kie muszą układać się w taki sposób, aby nie doszło do para­dok­su. To jest roz­wią­za­nie. Oznacza to, trak­tu­jąc rzecz dosłow­nie, że jeśli ist­nie­ją wehi­ku­ły czasu, nie ma wolnej woli. Nie możesz zmusić się do zabicia swojej młod­szej wersji, jeśli cof­niesz się w czasie. Możesz współ­ist­nieć, wyjść na piwo, wspól­nie świę­to­wać uro­dzi­ny, ale oko­licz­no­ści ułożą się w taki sposób, żebyś nie mógł dopro­wa­dzić do para­dok­su w czasie. Nowikow wspiera ten punkt widze­nia też innym argu­men­tem: fizyka każdego dnia ogra­ni­cza twoją wolną wolę. Możesz chcieć latać lub prze­cho­dzić przez beto­no­wą ścianę, ale gra­wi­ta­cja i fizyka skon­den­so­wa­nej materii spra­wia­ją, że nie możesz. Dla­cze­go, pyta Nowikow, ogra­ni­cze­nie spój­no­ści nało­żo­ne na podróż­ni­ka w czasie, miałoby być inne?

J. Craig Wheeler

Prze­kła­da­jąc to na fabułę Ter­mi­na­to­ra, możemy dojść do cie­ka­we­go wniosku, że wszel­kie dążenia Skynetu do zmiany przy­szło­ści i uni­ce­stwie­nia zawcza­su swojego wroga, były z góry skazane na nie­po­wo­dze­nie. Z tego samego powodu, ludzie nie mają żadnej szansy na unik­nię­cie Dnia sądu, czyli prze­bu­dze­nia sztucz­nej inte­li­gen­cji i wybuchu wynisz­cza­ją­cej wojny. Wszech­świat po prostu zrobi wszyst­ko, żeby zapo­biec zbu­rze­niu swojej wewnętrz­nej spójności.

No Fate, Terminator 2
W zna­mien­nej scenie z Ter­mi­na­to­ra 2, Sarah Connor wyryła w blacie stołu napis “no fate”. Ale czy miała rację?

Przy­ję­cie takiej wersji pro­wa­dzi nas również do filo­zo­ficz­nej kon­klu­zji, że cała histo­ria została już zapi­sa­na. Zarówno ludzie, jak i ich elek­tro­nicz­ni prze­ciw­ni­cy cieszą się wyłącz­nie ułudą wolnej woli, a każda podjęta przez nich decyzja final­nie i tak dopro­wa­dzi do bliź­nia­czych skutków. Kyle Reese musi pojawić się w roku 1984, Sarah Connor musi urodzić syna, a John musi prze­wo­dzić ludziom i wysłać swojego ojca w prze­szłość. Tylko wtedy zasada samo­spój­no­ści zosta­nie zachowana.

Brzmi to jednak dość tra­gicz­nie. Zwłasz­cza, kiedy przy­wo­ła­my pamięt­ną scenę, kiedy Sarah próbuje prze­ko­nać samą siebie, że “prze­zna­cze­nie nie ist­nie­je”. Z drugiej strony, fabuła kolej­nych części cyklu suge­ru­je, że sprawa nie jest bez­na­dziej­na – jednak część widzów trak­tu­je je raczej w kate­go­rii nie­prze­my­śla­nych fan­fi­ków, niż kano­nicz­nych kon­ty­nu­acji histo­rii stwo­rzo­nej przez Jamesa Camerona.

Kategorie: