Jednym z problemów fizyki kwantowej jest niedostosowanie języka, jakiego używamy na co dzień, do precyzyjnego opisu tego, co dzieje się w świecie atomów i cząstek. Wszystko dlatego, że w rzeczywistości bardzo małych obiektów, rzeczy mogą być jednocześnie innymi rzeczami, albo posiadać i nie posiadać jednocześnie jakiejś cechy. Szkolny przykład tego wariactwa stanowi dwoistość natury światła, które zależnie od eksperymentu raz zachowuje się jak zbiór cząstek, a raz jak podręcznikowa fala. A to dopiero czubek kwantowej góry abstrakcji, sprowadzonej przez pewnego niewrażliwego noblistę do eksperymentu myślowego z zamkniętym w pojemniku kotem w roli głównej.
Żebyś dobrze uchwycił istotę rzeczy, wyobraź sobie najpierw pojedynczą cząstkę elementarną, zamkniętą w pudełku. To może być elektron, proton, foton, neutrino – obojętne, ponieważ reguły, jakie poznasz odnoszą się do wszystkich obiektów subatomowych. Pytanie brzmi: gdzie znajduje się cząstka? Fizyk powie, że możesz jedynie wyznaczyć prawdopodobieństwo znalezienia drobiny w konkretnym miejscu.
Co się zatem stanie, jeśli wstawisz przegrodę przecinającą pudło na dwie połowy? Logika podpowiada, że cząstka znajduje się albo z lewej, albo z prawej. Jednak posługując się teorią kwantów powiemy raczej, że obie strony wypełnia fala prawdopodobieństwa i mamy 50-procentową szansę na znalezienie celu po jednej ze stron.
Tacy ludzie jak Niels Bohr czy Werner Heisenberg uważali, że przed zajrzeniem do pojemnika cząstka realnie nie znajduje się w żadnym konkretnym miejscu. Nie można jej porównać z piłeczką, która bez względu na naszą wiedzę i działania, obiektywnie musi gdzieś leżeć. W świecie kwantów umiejscowienie (i inne cechy) danego obiektu opisuje funkcja falowa, przy czym przymiotnik “falowa” dotyczy matematycznej fali prawdopodobieństwa.
Nawiasem mówiąc, z tych samych przyczyn elektrony nie krążą wokół jądra atomowego, tak jak planety obiegają Słońce. Tworzą raczej coś przypominającego chmurę, której kształt wyznacza prawdopodobieństwo występowania elektronu. Od dziś, jeśli zobaczysz gdzieś uproszczony “planetarny” model atomu – będziesz mógł się powymądrzać.
Nie wiem czy to bardziej skomplikowane, czy niedorzeczne…
Rozumiem Internecie, pierwszy kontakt z fizyką kwantową ma prawo wywołać ból głowy. Na pocieszenie dodam, że sto lat temu nawet najtęższe umysły miały problem z przetrawieniem tego wszystkiego, zawzięcie szukając luk w proponowanych wyjaśnieniach.
Na ich nieszczęście teoria okazała się zdumiewająco zgodna z eksperymentami, a funkcja falowa jest do dziś wykorzystywana w praktyce. Ewentualne sprzeczki właściwie nigdy nie dotyczyły poprawności samych równań, lecz sposobu ich pojmowania. Części uczonych bardzo nie podobała się sytuacja, w której zjawiska fizyczne kompletnie wymykały się poza ich wyobraźnię.
Gdzie w tym wszystkim paradoks kota Schrödingera?
Właśnie do niego docieramy. Tak się składa, że jednym z kwantowych sceptyków był sam ojciec funkcji falowej, urodzony w Wiedniu Erwin Schrödinger. Noblista słynął ze swobodnego podejścia do seksu (po latach okazało się, że nawet zbyt swobodnego), błyskotliwości oraz plastycznej wyobraźni. Wiedział, że jego równanie falowe działa – kazał je sobie nawet wygrawerować na nagrobku – ale coś w tym wszystkim nie dawało mu spokoju.
Żeby uwypuklić swoje wątpliwości w 1935 roku opublikował pomysł hipotetycznego doświadczenia z kotem. Najlepiej oddam mu głos (tzn. Erwinowi, nie kotu):
Kot zostanie uwięziony w blaszanej komorze, razem z diabelskim sprzętem. (…) Zawiera on fragment materiału promieniotwórczego, na tyle mały, że w ciągu mniej więcej godziny rozpada się lub, z takim samym prawdopodobieństwem, nie rozpada się jeden atom. Jeśli się to stanie, rurka licznika ulega rozładowaniu i uruchamia młotek, który tłucze ampułkę z cyjanowodorem. Pozostawiając cały układ swojemu losowi na godzinę, możemy stwierdzić, że kot żyje, jeśli w tym czasie nie rozpadł się żaden atom. Pierwszy rozpad atomu spowodowałby otrucie kota. Funkcja psi całego układu znalazłaby swój wyraz w postaci życia lub śmierci rozproszony lub rozmyty na równe części.
Erwin Schrödinger
Może uprośćmy. Eksperyment zakłada umieszczenie w zamkniętym pomieszczeniu zwierzaka wraz z pułapką odpalaną na skutek rozpadu atomu. Jeżeli atom ulegnie rozpadowi, zostanie uwolniona trucizna, która uśmierci sierściucha. Innymi słowy, stan atomu = stanowi kota. Gdzie tkwi paradoks?
Jeżeli obiekt kwantowy ma stany, pomiędzy którymi może wybierać, są one jednocześnie włączone do funkcji falowej. Fizycy nazywają tę sytuację superpozycją. Dopóki trwa superpozycja, np. elektron może mieć spin skierowany równocześnie w górę i w dół. Z kolei nasz promieniotwórczy atom – również należący do świata kwantów – pozostaje rozpadnięty i równocześnie nierozpadnięty. Superpozycja kwantowa znika natychmiast w momencie obserwacji lub interakcji z obiektem. Cząstka lub atom muszą wtedy momentalnie zdecydować się na jedną z opcji, co w żargonie określane jest kolapsem funkcji falowej.
Powyższe rozważania brzmią absurdalnie, a kot Schrödingera jeszcze podbija stawkę. Skoro atom pozostaje w superpozycji dwóch stanów, to w superpozycji pozostaje również pułapka z trucizną, a wraz z nią także kot. Austriacki fizyk zadaje tak naprawdę pytanie o to, czy stworzenie z krwi i kości może znajdować się w stanie zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią. Czy mamy do czynienia z kwantowym kotem zombie, czy może jednak kolaps następuje gdzieś wcześniej?
A to dopiero początek upierdliwych wątpliwości! Czym w ogóle jest obserwacja? Czy do zredukowania funkcji falowej potrzeba człowieka, czy może wystarczy instrument pomiarowy lub sam kot? Czy duże obiekty też nie mają określonych właściwości, kiedy nikt nie patrzy? Gdzie znajduje się granica między krainą rządzoną regułami mechaniki kwantowej, a dobrze znanym nam światem przewidywalnej fizyki klasycznej? Wszystkie te kłopoty wypływają ze starego eksperymentu myślowego Erwina Schrödingera.
Jaka jest odpowiedź?
Gdyby istniała prosta odpowiedź, nie byłoby zabawy. Oczywiście przez ostatnie stulecie przeprowadziliśmy trochę eksperymentów (prawdziwych, nie myślowych), które rzuciły nieco światła na rozterki Schrödingera. Wiele wskazuje na to, że akt pomiaru nie wymaga udziału inteligentnego czy jakkolwiek świadomego obserwatora; wystarczy interakcja z otoczeniem. Idąc tym tropem wydaje się też, że nie istnieje żadna ostra granica rozdzielająca fizykę kwantową od klasycznej. W określonych warunkach również większy obiekt może pozostawać w superpozycji, a niektóre poznane efekty kwantowe – jak nadprzewodnictwo – ujawniają się nawet w skali makroskopowej.
Jednak wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi, a zrozumienie wielu zachowań cząstek pozostaje w sferze trudnych do weryfikacji interpretacji. Tych mamy sporo i wciąż dochodzą kolejne: od najczęściej przytaczanej, pragmatycznej szkoły kopenhaskiej, przez dekoherencję środowiskową i sumowanie po trajektoriach, aż po fantazyjne wieloświaty. Pozwól jednak, że na ten grząski, filozoficzny grunt wkroczymy innym razem. Najważniejsze, że już wiesz co kryje się za wszechobecnymi memami z żywym/martwym kotem w pudle.
A TAK W OGÓLE TO… Możemy pójść z naszym rozumowaniem jeszcze dalej. Co jeżeli osoba, która zamierza sprawdzić stan kota w pojemniku, sama znajduje się w zamkniętym laboratorium? Czy superpozycja obejmie także tego ludzkiego obserwatora, dopóki ktoś spoza budynku nie zajrzy do środka, żeby sprawdzić, jak przebiega doświadczenie? To rozszerzenie paradoksu kota Schrödingera nazywamy problemem przyjaciela Wignera, ponieważ jego autorstwo przypisuje się innemu nobliście, pochodzącemu z Budapesztu Eugene’owi Wignerowi.
No i znowu naukowiec próbujący zrozumieć kota… Wielu próbowało, niewielu się udało. Schrödinger powinien zacząć od próby nakarmienia kota o konkretnej godzinie – wtedy by zrozumiał prawdziwą nieprzewidywalność. 😀