W drugiej połowie XV wieku Euro­pej­czy­cy uznali, że Stary Kon­ty­nent robi się dla nich za ciasny i już naj­wyż­sza pora, żeby zacząć spre­zen­to­wać swoje idee, pato­lo­gie i choroby reszcie świata. Pio­nie­ra­mi byli Por­tu­gal­czy­cy, którzy zbijali fortunę żeglu­jąc i han­dlu­jąc wzdłuż wybrze­ży Afryki. Hisz­pa­nie pozaz­dro­ści­li sąsia­dom i kiedy tylko uporali się z oku­pu­ją­cy­mi połu­dnie Pół­wy­spu Ibe­ryj­skie­go muzuł­mań­ski­mi Maurami, również posta­no­wi­li zain­we­sto­wać w dalekie wyprawy. Właśnie wtedy na dworze kasty­lij­skim zjawił się pewien Genu­eń­czyk z sza­lo­nym planem odna­le­zie­nia nowej mor­skiej drogi do Indii i Chin.

Jak dosko­na­le wiesz, Krzysz­tof Kolumb nie spełnił swojego przy­rze­cze­nia i nigdy nie dotarł do Azji. Można powie­dzieć, że w 1492 roku doszło do naj­więk­sze­go przy­pad­ko­we­go odkry­cia w dzie­jach, bo wyprawa szu­ka­ją­ca skrótu do boga­tych miast Dale­kie­go Wschodu, nie­świa­do­mie wpadła na nowy, olbrzy­mi kon­ty­nent. Na szkol­nych lek­cjach histo­rii nie pod­kre­śla się jednak, jak wielka była głupota Kolumba i jak kurio­zal­ne były pomyłki, które umoż­li­wi­ły zor­ga­ni­zo­wa­nie jego wyprawy.

Odkrycie Ameryki przez Kolumba to przypadek

Ale Kolumb musiał być mądrym człowiekiem. Przewidział kulistość Ziemi!

Wciąż poku­tu­je nie­spra­wie­dli­we prze­ko­na­nie, że w koń­ców­ce śre­dnio­wie­cza ludzie powszech­nie uważali Ziemię za płaski dysk i bali się, że płynąc zbyt daleko pospa­da­ją z jego kra­wę­dzi. W rze­czy­wi­sto­ści już sta­ro­żyt­ni Grecy przy­chy­la­li się do kuli­ste­go obrazu świata, a dla uczo­nych epoki Kolumba była to wręcz oczy­wi­stość (w odróż­nie­niu od części popu­la­cji w XXI wieku…).

Euro­pej­czy­cy zdawali sobie sprawę, że płynąc na zachód trafią w końcu do Azji. Problem polegał na logi­sty­ce takiej prze­pra­wy. Nie było pew­no­ści co do obwodu Kuli Ziem­skiej, w związku z czym ist­nia­ło spore ryzyko, że załoga będzie dry­fo­wać po obcych wodach długimi mie­sią­ca­mi, umie­ra­jąc z powodu głodu, pra­gnie­nia i chorób przed dotar­ciem do celu. A statki swoje kosz­tu­ją – warto więc, żeby wróciły.

Odkrywcy tamtej epoki byli tacy odważni…

Nie­zwy­kła odwaga bywa często nie­odróż­nial­na od nie­zwy­kłej głupoty. W tym przy­pad­ku, odkry­cie Ameryki przez Kolumba było rezul­ta­tem… mach­nię­cia się w rachun­kach. Podróż­nik prze­strze­lił zarówno w swoich prze­wi­dy­wa­niach co do wiel­ko­ści Azji, jak i co do roz­mia­rów całego globu. W efekcie sądził, że kraje Kataju i Cipangu (jak nazy­wa­no wtedy Chiny i Japonię) leżą o całe tysiące kilo­me­trów bliżej, niż w rzeczywistości.

Kiedy Kolumb odkrył Amerykę

Żeglarz opierał swoje wymysły na pracy śre­dnio­wiecz­ne­go per­skie­go astro­no­ma Alfra­ga­nu­sa (wła­ści­wie Abu Ahmada ibn Muham­ma­da ibn Kathira al-Far­gha­nie­go, ale raczej pozo­sta­nę przy skró­co­nej formie). Już sam fakt, że Kolumb szukał infor­ma­cji tak daleko, choć grecki mate­ma­tyk Era­to­ste­nes już w III wieku p.n.e. ustalił obwód Ziemi z rewe­la­cyj­ną pre­cy­zją – świad­czy o tym, że odrzu­cał nie­wy­god­ne fakty, prze­cze­su­jąc księgi tak długo, aż znalazł potwier­dze­nie wła­snych tez. 

Jednak wyli­cze­nia Alfra­ga­nu­sa nie sta­no­wi­ły naj­więk­sze­go pro­ble­mu. Sęk w tym, że nasz wirtuoz nawi­ga­cji dodat­ko­wo błędnie je zin­ter­pre­to­wał. Z jakie­goś powodu Kolumb założył, że żyjący sie­dem­set lat wcze­śniej uczony z Bli­skie­go Wschodu posłu­gi­wał się takimi samymi jed­nost­ka­mi, jak on. Kiedy więc Pers pisał o mili arab­skiej mie­rzą­cej 1800–2000 metrów, przy­szły odkryw­ca Ameryki sądził, że autor miał na myśli milę rzymską równą 1478,5 metra. Przy pla­no­wa­niu trasy o dłu­go­ści tysięcy mil, taka roz­bież­ność mogła poskut­ko­wać niemiłą nie­spo­dzian­ką w postaci przed­wcze­sne­go opróż­nie­nia pokła­do­wych maga­zy­nów. Prawdę mówiąc, bałbym się brać udział w jakim­kol­wiek przed­się­wzię­ciu orga­ni­zo­wa­nym przez tego człowieka.

W pusta­wej głowie Kolumba ufor­mo­wał się pokracz­ny model Kulki Ziem­skiej, skur­czo­ny mniej więcej o jedną czwartą. Jeśli więc w rze­czy­wi­sto­ści nasza planeta mierzy na równiku 40 tys. kilo­me­trów (o czym wie­dział już olany Era­to­ste­nes), to odkryw­cy wywiało gdzieś 10 tysięcy kilo­me­trów. To sze­ro­kość całego Pacy­fi­ku! Co naj­bar­dziej zadzi­wia­ją­ce, podróż­nik znalazł uczo­ne­go, który bez zaże­no­wa­nia się pod tym wszyst­kim pod­pi­sał. Był nim flo­renc­ki astro­nom Paolo Tosca­nel­li, również pewny, że świat nie jest wcale taki duży, a Wschod­nia Azja kryje się tuż za rogiem.

Skoro pomysł był tak niedorzeczny, to dlaczego wyprawy Krzysztofa Kolumba doszły do skutku?

Więk­szość współ­cze­snych słysząc o planach Kolumba słusz­nie pukało się w czoło. Tak zrobił choćby król por­tu­gal­ski Jan II Dosko­na­ły (cóż za dosko­na­ły przy­do­mek!). W pierw­szej kolej­no­ści to jego Genu­eń­czyk naga­by­wał o crownfunding, żądając okrętów, załogi, żyw­no­ści na rok oraz sowi­tych nagród w razie powo­dze­nia misji. 

Krzysztof Kolumb u króla Jana II

Dopiero po odmowie Kolumb przed­sta­wił swój odważny projekt na dworze władców Hisz­pa­nii. Izabela Kasty­lij­ska i Fer­dy­nand Ara­goń­ski wcale nie wyka­zy­wa­li wiele więk­sze­go entu­zja­zmu od Jana II. Kró­lew­scy doradcy, podob­nie do Por­tu­gal­czy­ków uważali Kolumba za sza­leń­ca i sta­now­czo odra­dza­li inwe­sto­wa­nie w jego start-up. Jednak w końcu, po kilku latach wier­ce­nia dziury w kró­lew­skim brzuchu natręt otrzy­mał wspar­cie. Raczej nie­spe­cjal­nie wie­rzo­no w jego sukces: prze­ka­za­no mu dwie zde­ze­lo­wa­ne kara­we­le (trzecią zała­twił sobie sam), 90 stra­ceń­ców w roli załogi i życzono powodzenia.

Krzysztof Kolumb u królowej Izabeli Kastylijskiej
Kolumb i Izabela Kastylijska

Na przekór wszyst­kie­mu, po trzy­mie­sięcz­nym rejsie, 12 paź­dzier­ni­ka 1492 roku statki Santa María, Niña i Pinta dotarły do lądu. Nie było to jednak upra­gnio­ne wybrze­że Indii, Kataju ani Cipangu, lecz maleńka wysepka nale­żą­ca do nie­zna­ne­go archi­pe­la­gu, poło­żo­ne­go na skraju nowego kon­ty­nen­tu. Kapitan nazwał ją San Salva­dor i natych­miast odbił na połu­dnie ku Karaibom.

Wyprawy Krzysztofa Kolumba do Ameryki

Kolumb nie osią­gnął zatem tego, co zamie­rzał, ale miał więcej szczę­ścia niż rozumu. Nie tylko dlatego, że odkrył Nowy Świat nie­świa­do­mie ini­cju­jąc epokę odkryć, handlu i ludo­bój­stwa. Przede wszyst­kim, gdyby nie to, że na błędnie obli­czo­nej trasie przy­pad­ko­wo stanęła mu Ameryka, rejs bez wąt­pie­nia zakoń­czył­by się śmier­cią kapi­ta­na i całej jego załogi.

A TAK W OGÓLE TO… Cze­pial­scy mogą powie­dzieć, że wyprawy Krzysz­to­fa Kolumba w ogóle niczego nie odkryły, bo prze­cież pięćset lat wcze­śniej do Ameryki Pół­noc­nej docie­ra­li wikin­go­wie. Źródła rze­czy­wi­ście wska­zu­ją, że pierw­szą euro­pej­ską “kolonią” w Nowym Świecie była Win­lan­dia zało­żo­na przez Leifa Eriks­so­na, przy­pusz­czal­nie na Nowej Fun­lan­dii. Nie­ste­ty osada nie prze­trwa­ła zbyt długo i nie miała szer­sze­go wpływu na historię.