O nie. Wygląda na to, że bohater słynnego już komiksu Andrzeja Milewskiego (a.k.a. Andrzej Rysuje) wyrwał się na wolność. Nie siedzi już w fotelu przed telewizorem, ubrany w żonobijkę z piwem w ręku. Awansował. Nosi drogie garnitury, kupił karnet na solarium i jako prezydent supermocarstwa występuje na forum ONZ.
Jednak jeśli chodzi o głębię jego refleksji na temat nauki, nie rozwinął się za wiele.

Słowem wyjaśnienia. W ostatnim tygodniu Donald Trump przeprowadził aż dwie dzikie szarże na pozycje oszołomionego świata nauki. Najpierw z Białego Domu zaapelował do kobiet w ciąży o unikanie przyjmowania paracetamolu, ponieważ ten, jego zdaniem, może być przyczyną autyzmu u dzieci. Następnie, nie tracąc czasu, dał popis na forum ONZ, poświęcając część swojego przemówienia zmianom klimatu. Zgromadzenie Ogólne dowiedziało się od Trumpa m.in., że globalne ocieplenie to “największe oszustwo, jakie kiedykolwiek popełniono na świecie”, wszystkie prognozy dot. zmian klimatu “były błędne”, a stojący za nimi badacze to “głupi ludzie”.
Kiedyś mówiono o globalnym ochłodzeniu. Jeśli cofniesz się do lat 20. i 30. XX wieku, twierdzono: globalne ochłodzenie zabije świat, musimy coś z tym zrobić. Potem mówili: globalne ocieplenie zabije świat. Ale potem zaczęło się robić chłodniej. Więc teraz nazywają to po prostu zmianami klimatu, bo w ten sposób nie mogą chybić – zmiana, bo jeśli temperatura pójdzie w górę albo w dół, cokolwiek się stanie, to jest zmiana klimatu. To największe oszustwo, jakie widział świat, moim zdaniem. Zmiana klimatu – bez względu na to, co się dzieje, ty jesteś w to zamieszany. Koniec z globalnym ociepleniem, koniec z globalnym ochłodzeniem. Wszystkie te prognozy Organizacji Narodów Zjednoczonych i wielu innych, często z błahych powodów, były błędne. Sporządzili je głupi ludzie, którzy kosztowali swoje kraje fortunę i nie dali tym krajom żadnej szansy na sukces. Jeśli nie odetniecie się od tego zielonego oszustwa, wasz kraj upadnie.
Donald Trump
Jeśli nie uciekniesz od tego zielonego przekrętu, twój kraj upadnie, a ja jestem naprawdę dobry w przewidywaniu. W czasie kampanii sprzedawali nawet taką czapkę: “Trump miał rację we wszystkim”. I nie mówię tego, żeby się przechwalać, ale to prawda. Miałem rację we wszystkim. Mówię wam teraz, że jeśli nie odetniecie się od oszustwa z zieloną energią, wasze kraje upadną.
Prezydent USA znany jest z tego, że uwielbia zawsze wygrywać, więc tym razem postanowił wygrać w pseudonaukowym bingo. Spróbujmy rozpakować chociaż niektóre z przytoczonych przez niego stwierdzeń.
Raz ochłodzenie, raz ocieplenie, więc wymyślili zmianę klimatu…
Stosowana przez badaczy terminologia nie jest ani sztuczką marketingową, ani żadną nowością. Globalne ocieplenie opisuje wzrost globalnej średniej temperatury na powierzchni Ziemi – co pozostaje świetnie udokumentowanym faktem. Zmiany klimatu to szersze pojęcie obejmujące nie tylko podgrzewanie planety, ale też intensywniejsze klęski żywiołowe, podnoszenie poziomu morza, zakwaszanie oceanów, topnienie lodowców i tak dalej.
Naukowcy używają obu sformułowań równolegle, właściwie od początku współczesnych badań nad klimatem. Jedna z pionierskich publikacji w tej dziedzinie nosiła tytuł Zmiany klimatyczne: czy stoimy na krawędzi wyraźnego globalnego ocieplenia? (Climatic Change: Are We on the Brink of a Pronounced Global Warming?) i została wydana w 1975 roku. Równo pół wieku temu. Jeszcze do niej wrócimy.
Twierdzono: globalne ochłodzenie zabije świat…
Są tu dwa ziarna prawdy. Tak, od lat 40. do lat 70. ubiegłego wieku na północnej półkuli było widać oznaki ochłodzenia (wywołanego przez przemysłowe emisje aerozoli). I owszem, spadek temperatur nie uszedł uwadze opinii publicznej oraz gazet, które bez zawahania szafowały nagłówkami w stylu Wielki chłód (Time, 1973) czy Ochładzający się świat (Newsweek, 1975). Tytuły te do dzisiaj przewijają się w narracji negacjonistów klimatycznych.
Ech, media. Media nigdy się nie zmieniają.

Fałszywa natomiast jest sugestia, że to naukowcy gremialnie straszyli globalnym ochłodzeniem. Było wręcz przeciwnie. Przegląd prac dotyczących klimatu z lat 1965–1979 wykazał, że wśród 71 publikacji tylko 7 prognozowało długofalowy trend spadków światowej temperatury, 20 zachowywało pod tym względem neutralność, a 44 słusznie przewidywało, że obserwowane ochłodzenie jest tymczasowe i w dłuższej perspektywie ustąpi miejsca ociepleniu, wywołanemu gazami cieplarnianymi.
Nigdy nie było więc naukowego konsensusu o “globalnym ochłodzeniu”. Jeśli już badacze przychylali się do którejś opcji, to właśnie do nadejścia ocieplenia. I to pomimo faktu, że w tamtym czasie temperatury spadały, a ówczesne modele były znacznie mniej zaawansowane od dzisiejszych.
Trzeba też rozumieć, że nawet błędne prognozy z tamtych lat, niekoniecznie były nonsensowne od strony fizycznej. Przykładowo artykuł Rasoola i Schneidera opublikowany w Science w 1971 roku, zestawiał ze sobą właściwości CO2 oraz aerozoli siarczanowych. Autorzy nie negowali efektu cieplarnianego, ale go nie docenili (podwojenie ilości CO2 miało podnieść temperaturę tylko o 0,8°C), obawiając się, że zostanie on z nawiązką przykryty przez lawinowo rosnące emisje aerozoli, odbijających światło słoneczne. Wyszło im, że jeżeli stężenie omawianych związków zostanie zwielokrotnione, to istnieje ryzyko “wywołania epoki lodowcowej” i obniżenia światowej temperatury aż o 3,5°C. Był to jednak artykuł spekulacyjny, analizujący jeden z dostępnych scenariuszy. Scenariuszy, które ostatecznie nie zostały przetestowane, ponieważ emisje związków siarki udało się szybko zatamować (m.in. nowelizacjami ustawy Clean Air Act).
Wszystkie te prognozy ONZ (…) były błędne…
Przechodzimy do mięska. Przede wszystkim muszę zauważyć, że grzmiąc o prognozach ONZ, Trump mówi tak naprawdę o raportach IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu). Tyle, że IPCC nie jest instytucją samodzielnie prowadzącą badania czy pomiary, a jedynie organem doradczym, zbierającym i podsumowującym prace różnych ośrodków z całego świata (więcej w ramce na końcu tekstu).
Jednak sam temat prognoz klimatycznych jest istotny i rzeczywiście często przewija się w komentarzach denialistów. Rzućmy więc okiem na trzy duże, stare modele sprzed paru dekad i sprawdźmy, jak bardzo “pomyliły się”, co do przyszłości zmian klimatu.
- J. Sawyer, Dwutlenek węgla wytwarzany przez człowieka i efekt cieplarniany, 1973. Dyrektor brytyjskiego biura meteorologicznego Met Office na łamach Nature prognozował, że do roku 2000 średnia globalna temperatura wzrośnie o około 0,6°C, a stężenie CO2 w powietrzu o jedną czwartą. Z pierwszym trafił niemal w punkt, bo temperatura rzeczywiście wzrosła o ponad pół stopnia. Trochę przesadził z emisjami, które wzrosły z 325 do 370 ppm, czyli około 14%. Sawyer nie bawił się przy tym w szczegółowe szacunki, skupiając się na ostatecznym wyniku na koniec stulecia.

- W. Broecker, Zmiany klimatyczne: czy stoimy na krawędzi wyraźnego globalnego ocieplenia?, 1975. W tym samym momencie, kiedy dziennikarze Newsweeka zapowiadali nadejście globalnego ochłodzenia, na łamach Science pojawił się artykuł przewidujący coś dokładnie odwrotnego. Wally Broecker z Uniwersytetu Columbia prawdopodobnie jako pierwszy uczony nazwał niepokojący trend “globalnym ociepleniem”. Zgodnie z jego modelem do końca stulecia stężenie CO2 miało wynieść 373 ppm (w rzeczywistości było to 370 ppm), co miało przełożyć się na wzrost średniej temperatury o pół stopnia – co też się stało. W dalszej perspektywie prognoza była nieco mniej dokładna, przez założenie nadejścia jeszcze gwałtowniejszych emisji niż te prawdziwe.

- J. Hansen, Wpływ wzrostu stężenia dwutlenku węgla w atmosferze na klimat, 1981. Na początku kolejnej dekady do debaty na temat klimatu włączyła się NASA w postaci specjalistów z Goddard Institute for Space Studies (GISS). Zespół pod wodzą Jamesa Hansena położył większy nacisk na oceany, a także przyjął nieco odważniej, że podwojenie ilości CO2 podgrzeje atmosferę o 2,8°C (wcześniej przyjmowano wartość ~2,4°C). Badacze przygotowali scenariusze dla większych (A) i mniejszych (B) emisji. Niezależnie od wariantu Ziemia miała zostać podgrzana, choć tym razem model niedoszacowywał tempa wzrostu temperatur, zaniżając go o około 1/5.

To rzecz jasna nie wszystko, co wyprodukowała nauka. Zainteresowani tematem, powinni zerknąć do największego opublikowanego przeglądu dawnych modeli klimatycznych, w którym zespół Zeke Hausfathera przeanalizował 17 projekcji opublikowanych między latami 1970 a 2007.
W skrócie. Jeśli chodzi o same zmiany globalnej temperatury, 10 z 17 modeli przewidziało wyniki zgodne z obserwacjami, 4 je zawyżyło, a 3 zaniżyło. Na tym jednak nie zakończono analizy. Żeby sprawdzić czy błędne predykcje wynikały z fizyki modelu, czy tylko z niedokładnych danych wejściowych (np. przestrzelonych domysłów, co do emisji), w drugiej turze wprowadzono poprawione liczby, podparte najnowszymi pomiarami. W takim ujęciu okazało się, że aż 14 z 17 badań (82%) poprawnie prognozowało przyszłe zmiany klimatu.

To rezultat więcej niż satysfakcjonujący. Gdyby inwestor giełdowy potrafił wytypować spółki, których akcje pójdą w górę na trzydzieści lat do przodu z podobną skutecznością – zbiłby niezły majątek. W każdym razie na pewno nikt nie oskarżyłby takiego jegomościa o “błędne prognozy” i nie nazwał “głupim człowiekiem”.
Oczywiście to nie oznacza, że modele są perfekcyjne i odzwierciedlają rzeczywistość 1:1. Wtedy nie byłyby modelami. Wystarczy, że w jednej symulacji leciutko niedoszacujesz tempo zanikania pokrywy polarnej, a w drugiej delikatnie przeszacujesz emisję aerozoli – i za 20, 50 lub 100 lat krzywe na wykresie muszą się od siebie wyraźnie odchylić.
Tym bardziej modele nie służą do wróżenia czy, dajmy na to, w połowie września 2087 roku na Dolnym Śląsku wystąpi susza. Ale też nikt zajmujący się nauką tego nie obiecuje, a nikt nauką zainteresowany nie powinien tego wymagać. Teoria chaosu nie bierze jeńców.
Realnym zadaniem badaczy klimatu jest uchwycenie trendu oraz oszacowanie tempa nadchodzących zmian. I wbrew wszelkim trumpizmom wygłaszanym na forum ONZ, dotychczasowe modele klimatyczne – nawet te prymitywne, tworzone jeszcze w epoce komputerów wielkości ciężarówki – okazały się pod tym względem skuteczne. Zbyt skuteczne, żeby ktoś racjonalny mógł je po prostu zignorować.

A TAK W OGÓLE TO… Jak wspomniałem IPCC samodzielnie nie prowadzi badań, a jedynie podsumowuje to, co jest im dostarczane. Żeby to ogarnąć trzeba rozszyfrować kilka dziwnych akronimów. Najpierw zespoły od IAM (Integrated Assessment Models), przedstawiają możliwe trajektorie dla przyszłych emisji i stężeń gazów cieplarnianych. Przewidują ile czego gospodarka wepchnie do systemu klimatycznego w następnych latach. Potem pojawia się CMIP (Coupled Model Intercomparison Project) – taki “turniej” modeli klimatycznych opracowanych w najważniejszych ośrodkach badawczych. Kiedy symulacje dają różne wyniki dla tych samych warunków, naukowcy mogą dociec, dlaczego tak się dzieje i ulepszyć swoje algorytmy. IPCC zbiera te wyniki IAM i CMIP, podsumowując je w swoich raportach. Na ich bazie formułuje też mniej lub bardziej przerażające scenariusze przyszłości Ziemi, o których słyszysz w mediach: starsze RCP (Representative Concentration Pathways) oraz nowsze SSP (Shared Socioeconomic Pathways).

Jest dokładnie tak jak przypuszczałam wcześniej, że nie dojdzie do żadnego obniżenia globalnej średniej temperatury, stale będzie wzrastać. Mamy u władzy idiotów, antynaukowych podżegaczy oraz innego rodzaju świrów, a coraz głupszy lud nie potrafi odróżnić zwykłego shitu od prawdziwych, wartościowych treści w internecie. Teraz nie wyjdziemy z tego syfu przez dziesięciolecia.
Pomarańczowy coraz bardziej się odkleja
Nadmiar opalenizny jest szkodliwy
Trumpizm przyszłością narodów! On ci powie jak jest, zaoszczędzisz energii niepotrzebnie wydanej na jakieś risercze…
W Meksyku nazywają go Guero Culero. Nie będę się tu wyrażał ale można wygooglować.
Świetny tekst, jak zawsze super że tyle linków do źródeł i innych artykułów — aż przeczytałem z rozpędu całą transkrypcję przemówienia 😉 Dopóki autorytety i zaufane źródła wiedzy o świecie (niestety rzadko są to naukowcy, częściej polityk ulubionej partii, influencer, czy losowy post w internecie) będą przekazywać taką narrację, dopóty wielu ludzi będzie w to wierzyć. Bo w końcu komu chciałoby się poświęcać czas i energię na żmudną weryfikację takich rzeczy, a w dodatku potencjalnie narazić się na dyskomfort psychiczny związany z brakiem potwierdzenia własnych przekonań. Jest to pewna pułapka z której ciężko ludziom wyjść, zwłaszcza że w tym szybkim życiu na wszystko brakuje czasu, a przywiązanie do poglądów nie pozwala na szersze spojrzenie. Tym bardziej doceniam że są jeszcze takie miejsca w internecie jak to.
Czyli Mr. Orange w przewidywaniu przyszłości zawstydził K. Jackowskiego.