Kilka miesięcy temu zespół badawczy obsługujący eksperyment ALICE w Wielkim Zderzaczu Hadronów, dokonał czegoś, co wzruszyłoby Nicolasa Flamela i innych średniowiecznych alchemików. Fizycy z Genewy dosłownie transmutowali ołów w złoto. Tyle tylko, że zamiast kamienia filozoficznego, użyli do tego zadania akceleratora cząstek i detektora o rozmiarach czteropiętrowego budynku.
Transmutacji dokonano w sposób następujący. Naukowcy rozpędzali wiązki zawierające jądra atomów ołowiu do 99,999993% prędkości światła w próżni i podziwiali ich kolizje. A właściwie nie tyle kolizje, co “niemal kolizje” (near-miss collisions) lub – jeśli wolisz terminologię wprost z publikacji – “kolizje ultraperyferyjne” (ultraperipheral collisions). To takie zdarzenia, kiedy obiekty nie wpadają na siebie bezpośrednio, ale mijają się o kwantowy włos – dość blisko, aby doszło do elektromagnetycznych turbulencji.

Pamiętaj, że mamy do czynienia z nagimi jądrami (ogołoconymi z elektronów), które niosą silny dodatni ładunek elektryczny. Podczas bliskiego spotkania takich jonów dochodzi do czegoś, co fizycy nazywają dysocjacją elektromagnetyczną. Chociaż obiekty na siebie nie wpadają, sama interakcja pól elektromagnetycznych i towarzysząca jej erupcja fotonów, potrafi okaleczyć mijające się jądra.
Jak wiemy z układu okresowego, liczba atomowa ołowiu wynosi 82 – pierwiastek zawiera w swoim jądrze 82 protony. Złoto jest nieco lżejsze i posiada 79 protonów. Zatem, żeby zamienić ołów w złoto, należy usunąć dokładnie 3 protony.

W ramach eksperymentu ALICE zarejestrowano zdarzenia, podczas których rozpędzane jądra ołowiu gubiły po jednym, po dwa lub po trzy protony (oraz po kilka neutronów, ale to tutaj mniej istotne). Tym samym w akceleratorze następowała transmutacja ołowiu w rtęć, tal oraz złoto.
W szczytowym momencie powstawało 89 tysięcy jąder atomu złota na sekundę. Ogólnie w całym trzyletnim cyklu badawczym (Run 2) wyprodukowano ponad 86 miliardów jąder złota.
86 miliardów? Brzmi jak początek imperium finansowego!
Czekaj. Pamiętaj o skali, w jakiej się poruszamy. Jeden atom złota posiada masę 3,27 × 10-10 pikograma. Jeżeli pomnożymy tę wartość przez 86 miliardów to dostaniemy (*bębnienie palcami po kalkulatorze*) jakieś 28 pikogramów. 0,000000000028 grama.
Żeby to zobrazować: gdyby caluśkie transmutowane w LHC złoto zebrać w jednym miejscu, bryłka ważyłaby niewiele więcej niż pojedyncza bakteria.

Zważywszy na to, że sam rachunek za prąd do akceleratora wyniósł kilkaset milionów euro – to raczej kiepski interes. Coś jak zakup nowego RTX‑a, żeby odpalać gry z 2001 roku.
Gdyby któryś pracownik CERN‑u w romantycznym uniesieniu zechciał gromadzić w LHC materiał na pierścionek zaręczynowy, w tym tempie potrzebowałby ponad 530 miliardów lat. To 38 razy dłużej niż szacowany wiek wszechświata. Obawiam się, że mało które uczucie wytrzyma taką próbę czasu.

Na dodatek jądra złota wychodzą ze zderzeń z bardzo wysoką energią i bynajmniej nie trafiają do żadnego sejfu. Po prostu odlatują w różnych kierunkach i uderzając w ściany tunelu lub instrumenty, natychmiast rozpryskują się na wolne protony i neutrony. Nie dość więc, że wytworzonego złota nie starczyłoby do przekupienia pierwotniaka, to jeszcze nie potrafimy go gromadzić.
Przynajmniej nauczyliśmy się, jak transmutować pierwiastki.
Tak naprawdę to żadna nowość, ponieważ sztuka przekształcania jednego pierwiastka w inny jest tak stara, jak sama fizyka jądrowa. Już w 1901 roku dwaj przyszli nobliści – Ernest Rutherford i Frederick Soddy – zaobserwowali, że radioaktywne atomy toru samoistnie transmutują w rad. Dowiedli w ten sposób, że pierwiastki nie są czymś stałym, a sam rozpad promieniotwórczy wystarczy do spontanicznej przemiany jednego w drugi.
Podobno to wtedy entuzjastyczny Soddy nazwał zaobserwowany proces “transmutacją”. Jego nowozelandzki partner miał odpowiedzieć: “Na litość boską! Nie nazywaj tego transmutacją, bo zaraz będą nas ścigać jako alchemików”!

Kilkanaście lat później ten sam Rutherford przeprowadził inne ciekawe doświadczenie, ostrzeliwując próbkę azotu jądrami helu. Odnotował, że część atomów azotu pochłonęła nadlatujące jądra, zamieniając się w tlen. Był to pierwszy przypadek, kiedy człowiek nie tylko biernie obserwował, ale intencjonalnie doprowadził do zmiany tożsamości pierwiastka.
Od tamtego czasu transmutacja stała się codziennością. Każdy reaktor jądrowy i akcelerator to w zasadzie fabryka transmutacji. A jeśli chodzi o złoto, to udało się je uzyskać już w 1941 roku, poprzez bombardowanie swobodnymi neutronami atomów rtęci. Nawiasem mówiąc, to tańsza metoda od zderzania ołowiu w LHC – choć nadal nie na tyle, żeby marzyć o przemysłowej produkcji.
Dlaczego więc w ogóle to robimy?
Nie dla złota, tylko dla wiedzy. Rzeczywistym celem eksperymentu ALICE (A Large Ion Collider Experiment) są badania plazmy kwarkowo-gluonowej. To bardzo egzotyczny stan materii, rozgrzanej do tego stopnia, że wnętrzności protonów i neutronów (tj. kwarki i zlepiające je gluony) zaczynają szaleć, jak studenci po przecenie piwa. Fizycy podejrzewają, że taka zupa cząstek wypełniała wszechświat w pierwszych mikrosekundach po wielkim wybuchu. Kolizje w LHC pozwalają odtworzyć te warunki w maleńkiej skali.

Zarejestrowanie procesu przemiany ołowiu w złoto i inne pierwiastki, to po prostu bonus. Jak znalezienie monety na ulicy podczas udziału w maratonie. Miło, ale przecież nie po to biegasz.
Czyli praktycznie rzecz biorąc transmutacja nie ma znaczenia?
Transmutowanie pierwiastków jest ważne i ma przyszłość. Tylko nie taką, o jakiej marzyli alchemicy. Wyróżniłbym dwa najciekawsze kierunki rozwoju tej dziedziny.
1. Produkcja izotopów medycznych
Można tu wymienić na przykład jod I‑131, stosowany od lat w diagnostyce i leczeniu chorób tarczycy. Albo technet Tc-99m obecny w tysiącu różnych procedur, od diagnostyki układu krążenia po obrazowanie mózgu. Technet ma przy tym bardzo krótki okres półtrwania (zaledwie 6 godzin), co oznacza, że nie da się go magazynować – musi być produkowany niemal na bieżąco. W tym przypadku transmutacja to nie fanaberia naukowców, tylko realna potrzeba.
Warto zdawać sobie z powyższego faktu sprawę choćby dlatego, że istotnym ogniwem w globalnym łańcuchu dostaw radioizotopów stanowi Polska. Reaktor MARIA w Świerku – jedyny czynny (powiedzmy*) reaktor jądrowy w kraju – wytwarza zarówno jod-131, jak i molibden-99, który rozkłada się do cennego technetu-99m. Na świecie jest raptem kilka podobnych ośrodków, w związku z czym MARIA samodzielnie pokrywa nawet 10–20% światowego zapotrzebowania na te izotopy.
2. Utylizacja odpadów radioaktywnych
Założenie jest proste: bierzemy zużyte paliwo zawierające niebezpieczne izotopy neptunu, ameryku czy plutonu i wsadzamy do akceleratora albo specjalnie zaprojektowanego reaktora, wystawiając je na działanie wysokoenergetycznych neutronów. Neutrony zmieniają strukturę jąder atomowych, tworząc nowe izotopy – tym razem stabilne lub przynajmniej takie, które będą zabójcze krócej niż przez kolejne 150 tysięcy lat.

Starania trwają od 1998 roku, kiedy to w malowniczym szwedzkim ośrodku Studsvik, przeprowadzono pierwsze próby z unieszkodliwianiem uranu U‑233 oraz technetu Tc-99 (nie myl go ze wspomnianym wcześniej metastabilnym Tc-99m. Chociaż oba izotopy posiadają w jądrze tyle samo protonów i neutronów, różnią się strukturą i stabilnością. W efekcie ten pierwszy to problematyczny odpad zalegający na składowiskach przez setki tysięcy lat; podczas gdy drugi ulega rozpadowi po paru godzinach i ratuje życie ludziom).
Wyniki były całkiem obiecujące, ponieważ w jednym z doświadczeń 16% bombardowanych atomów technetu udało się zamienić w atomy rutenu Ru-100. Te dwie literki rzadko zwiastują coś dobrego, ale akurat ruten rzeczywiście pozostaje stabilny i niegroźny dla człowieka. Problem znów polegał na wydajności, ponieważ próbka zawierała tylko 12 gramów substancji, a ekspozycja na neutrony trwała półtora roku. W 18 miesięcy unieszkodliwiono więc niecałe 2 gramy.
Mimo to Szwedzi pokazali, że pomysł jest fizycznie możliwy do realizacji – a to już coś. Współcześnie równolegle rozwijane są przynajmniej cztery podobne projekty (MYRRHA, Transmutex, ARPA‑E NEWTON, Newcleo). Najambitniejszy wydaje się chłodzony metalem belgijski reaktor MYRRHA, który planowo powinien osiągnąć pełną operacyjność w 2036 roku (czyli realnie gdzieś po 2050).
Nie brzmi to wszystko może tak romantycznie jak legenda o kamieniu filozoficznym, ale efekty są znacznie bardziej realne. I bez porównania praktyczniejsze.
A TAK W OGÓLE TO… Nie można wspominać o alchemii, bez dodania szczypty pseudonauki. Francuski inżynier Corentin Louis Kervran zaproponował koncepcję “transmutacji biologicznej”, zgodnie z którą żywe organizmy mają naturalną zdolność do przekształcania jednych pierwiastków w inne. Kervran argumentował, że np. kury znoszą jaja otoczone skorupką bogatą w wapń, nawet mimo niedoboru wapnia w ich diecie. Na tej podstawie twierdził, że w organizmie ptaków dochodzi do produkcji atomów wapnia z połączenia potasu z wodorem. Nie byłoby to zabawne, gdyby nie fakt, że kurza hipoteza została wysunięta… w latach 60. XX wieku.

* Ale ponieważ w tym kraju nigdy nie może być za dobrze, w kwietniu tego roku wybuchła afera z wygaśnięciem licencji na eksploatację reaktora. Natomiast dobra wiadomość jest taka, że ministerstwo przemysłu nieśmiało przebąkuje o pracach nad następcą wysłużonej Marii.
W jaki sposób naukowcy zdobyli same jądra ołowiu?
Szybciej, by te niebezpieczne odpady na księżyc było wysłać.
Raczej na Słońce albo Jowisza. Były takie plany ale zarzucono je ze względów bezpieczeństwa. Nikt nie chciał ryzykować eksplozji w atmosferze rakiety z paroma tonami materiałów radioaktywnych na pokładzie.
Może jestem starym ponurakiem, ale coś czarno widzę następcę “Marii” przed 2050… 🙁
Najpierw pierwsza polska elektrownia jądrowa. 😀
Na studiach miałem okazję odwiedzić Świerk i zobaczyć reaktor. To co najbardziej mnie zaskoczyło to niespotykana czystość wody w basenie w której znajduje się Maria. Wydawalo się jakby całość miała głębokość może 1,5m (i to raczej u wybrzeży Chorwacji niż w Bałtyku) a w rzeczywistości to ponad 10m. Parafrazująć krasyka: niby człowiek wiedział, a się zaskoczył 🙂
“Najambitniejszy wydaje się chłodzony metalem belgijski reaktor”
Faktycznie, chłodzenie metalem, zwłaszcza płynnym, brzmi b. ambitnie 😀
Precz z autokorektą!
Ale jaką korektą? W projekcie MYRRHA chłodziwem naprawdę ma być eutektyczny stop ołowiu z bizmutem. Ciekły metal o temperaturze 250–350 stopni będzie przepływał przez (znacznie gorętszy) rdzeń reaktora i odbierał ciepło; następnie będzie kierowany do wymiennika, gdzie odda energię (np. do zbiornika z wodą), po czym powróci do reaktora. Taka technologia. 🙂
A to sorki, pomyślałem że chodzi o ciekły metan bo… ostatnio Artificial Stupidity b. się uaktywnia i ciągle mi coś “poprawia”.
To ci dopiero… ciekły metal! Czego to ci jajogłowi nie wymyślą…
Takie “kwiatki” to na Onecie albo innych portalach, gdzie dziennikarzyny lecą byle szybciej. U pana Adamczyka jakość tekstów jest tylko najwyższa 😉
Aż tak dobrze to nie jest, z pośpiechu absolutnie każdemu autorowi zdarzają się błędy i błędziki. I absolutnie rozumiem, dlaczego Marko zachował tu czujność — chłodzenie stopionym metalem na pierwszy rzut oka, nie jest zbyt intuicyjne.