Nie róbcie tego. A już na pewno, pod żadnym pozorem nie próbujcie przyjmować jodku potasu profilaktycznie, na wszelki wypadek. Powodów jest kilka, ale wszystko sprowadza się do tego, że mówimy o substancji mogącej wywoływać głębokie efekty uboczne, wymagającej przyjęcia w odpowiednim czasie i dawce, a i tak niedającej nigdy stuprocentowego zabezpieczenia przed ewentualnym skażeniem. Łykanie tabletek na własną rękę niemal na pewno przyniesie więcej szkód niż pożytku.
Skoro ostrzeżenie mamy za sobą, przyjrzyjmy się sprawie bliżej. Przyjmowanie jodku potasu (KI) pod różnymi postaciami, ma długą tradycję i, co ciekawe, sięga czasów, na długo przed detonacją pierwszej bomby nuklearnej, czy rozruchem pionierskiego reaktora jądrowego. Już w XIX stuleciu ten związek chemiczny bywał stosowany jako suplement przy niedoborze jodu, a także podczas leczenia niektórych chorób wenerycznych. Z kolei wodny roztwór jodku potasu, sporządzony przez francuskiego lekarza Jeana Lugola został podany pierwszemu pacjentowi w 1829 roku. Płyn Lugola (jak go do dziś nazywamy), służył w tamtych czasach łagodzeniu objawów nadczynności tarczycy oraz ograniczaniu krwawienia podczas operacji.
Skąd jednak pomysł, że ten prosty i stary preparat może stanowić tarczę przed niebezpiecznym promieniowaniem jonizującym? Dlaczego dystrybuowano go w polskich szkołach po awarii w Czarnobylu i dlaczego jego sprzedaż wzrasta, zawsze gdy tylko usłyszymy o ryzyku kolejnego kataklizmu?
Żeby to zrozumieć, musimy najpierw ustalić, że tym, czego się tak naprawdę obawiamy są produkty rozpadu jądrowego. Przykładowo, rozbite jądra uranu U‑235 pozostawiają po sobie m.in. izotopy ksenonu, strontu, baru, cezu i jodu. Wszystkie te substancje są dość paskudne, przez swoją zdolność do rozbijania składników komórek i wywoływania mutacji, jednak jod I‑131 wydaje się szczególnie zdradliwy.
Klucz stanowi tarczyca, czyli niepozorny gruczoł leżący w dolnej części naszych szyj. Tarczyca ma tendencję do kumulowania w sobie jodu, potrzebnego jej do produkcji dwóch hormonów. O ile jest to “zwykły”, stabilny jod I‑127, wszystko przebiega jak należy, ale kiedy spada na nas radioaktywny pył, tarczyca zaczyna wchłaniać również promieniotwórczy jod I‑131, rozprowadzając go po całym organizmie. To prosta droga do całej gamy zapaleń oraz zmian nowotworowych, od raka tarczycy po białaczkę.
Zażycie jodku potasu – czy to w formie pastylek, czy płynu Lugola – ma za zadanie nasycić gruczoł, tak żeby nie przyjmował już jodu z zewnątrz. W ten sposób utrudniamy szkodliwemu jodowi I‑131 przedostanie się do naszych komórek.
Nie powinno być zaskoczeniem, że ciało przetwarza i wydala przyjmowane substancje, więc profilaktyczne faszerowanie się takimi preparatami nie ma najmniejszego sensu. Nie wierzcie też, że większa dawka przyniesie wam skuteczniejszą ochronę. Tarczycę bardzo łatwo nasycić, natomiast nadmiar jodu w organizmie skończy się w najlepszym razie biegunką. W najgorszym (zwłaszcza przy alergii lub chorobach tarczycy), środek może okazać się bardziej wyniszczający niż potencjalne promieniowanie.
DLACZEGO NIE SAM JOD? Czysty jod to ciemne, połyskliwe ciało stałe, którego atomy, w ograniczonej ilości są niezbędne ludzkiemu ciału, choćby do produkcji niektórych hormonów. Pierwiastek musi być jednak przyswajany w postaci związków (jak sól potasowa kwasu jodowodorowego, czyli opisywany jodek potasu), ponieważ w czystej postaci pozostaje toksyczny, a nawet żrący. 4 gramy wystarczą do uśmiercenia dorosłego człowieka.