„Kieruj się na południe”

To zwrot, który mam zresztą wypi­sa­ny na koszul­ce. Kiedy poznaję jakąś nową osobę, niemal zawsze słyszę pełne wyrzutu pytanie: „A, to ty! Możesz mi łaska­wie powie­dzieć, skąd, do cholery, mam wie­dzieć, gdzie jest południe?”.

W jednym z pierw­szych fil­mi­ków, który umie­ści­łem na swoim kanale na YouTube (nie­trud­no zgadnąć jego nazwę — tak, jest dokład­nie taka sama jak napis na mojej koszul­ce), opi­sy­wa­łem, jak w prosty sposób można okre­ślić własną pozycję wzglę­dem kie­run­ków świata. (…) Pod filmem poja­wi­ły się tysiące komen­ta­rzy. I tysiące różnych „ale”. Ktoś na przy­kład przy­tom­nie zauwa­żył, że okre­śla­nie własnej pozycji według miejsc, gdzie wscho­dzi i zacho­dzi Słońce, jest mocno nie­do­kład­ne, bo Słońce pojawia się i znika w różnych punk­tach hory­zon­tu o różnych porach roku. To prawda, ale ta metoda mimo wszyst­ko pozwala z grubsza zorien­to­wać się w kie­run­kach świata.

Mech porasta drzewa od pół­noc­nej strony. Strona połu­dnio­wa mro­wi­ska jest bar­dziej spłasz­czo­na. Wschód to tam, gdzie słońce zawsze się budzi, a zachód to tam, gdzie kładzie się spać.

Ktoś inny zwrócił mi uwagę, że chyba nigdy nie miesz­ka­łem w lesie, bo mech nie zawsze porasta drzewa od pół­noc­nej strony. Użyt­kow­nik o nicku Roman333 (który przy okazji bardzo chciał wie­dzieć, ile Google zapła­ci­ło mi za uży­cze­nie głosu do systemu nawi­ga­cji) miał oczy­wi­ście rację. I to podwój­nie. Rze­czy­wi­ście nigdy nie miesz­ka­łem w lesie. I fakt, zda­rza­ją się, szcze­gól­nie w głębi lasu, drzewa poro­śnię­te mchem ze wszyst­kich stron.

Dlatego szu­ka­jąc kie­run­ków świata według nadrzew­ne­go mchu, warto patrzeć na takie drzewa, które nie stoją w cieniu innych.

Netflix na niebie

Dość dobrym spo­so­bem na okre­śla­nie własnej pozycji są nato­miast gwiazdy. Nie­któ­re gwiaz­do­zbio­ry mają dobrych kil­ka­na­ście tysięcy lat. Ludzie łączyli gwiazdy na niebie wła­ści­wie od zawsze. Dla­cze­go to robili? Spró­buj­my na chwilę prze­nieść się w czasie do sta­ro­żyt­nej Grecji.

Słońce właśnie zaszło za hory­zont, ale skały wciąż trzy­ma­ją ciepło śród­ziem­no­mor­skie­go upal­ne­go dnia. Możemy się położyć na jednej z takich skał i popa­trzeć w niebo. Mamy idealny widok, bo jest bez­chmur­nie, a Edison opa­ten­tu­je żarówkę zaja­kieś 22 stu­le­cia, więc blask ulicz­nych latarni nie będzie bił w niebo, zanie­czysz­cza­jąc je świa­tłem. W sta­ro­żyt­nej Grecji nie ma również wielu innych wyna­laz­ków młod­szych od żarówki — tele­wi­zji, inter­ne­tu i Net­flik­sa. Ale to odzia­nym w tuniki, prze­pa­ski bio­dro­we i peplosy widzom nie prze­szka­dza, ponie­waż mają swoje własne opo­wie­ści i seriale wyświe­tla­ne na niebie.

Opo­wie­ści to oczy­wi­ście mity — antycz­ne histo­rie o bogach, hero­sach i zwy­kłych ludziach prze­ka­zy­wa­ne z ust do ust, a nieco później na zwojach papi­ru­sów. Z kolei seriale to gwiaz­do­zbio­ry, które każdego wie­czo­ra poja­wia­ją się na niebie i powoli prze­su­wa­ją się nad głowami widzów. Reper­tu­ar zmienia się w zależ­no­ści od pory roku, ponie­waż na naszej pla­ne­cie na niebie o różnych porach roku poja­wia­ją się różne kon­ste­la­cje i różni bohaterowie.

Zimą króluje na niebie postać, którą uważam za praw­dzi­wy czarny cha­rak­ter. To Orion — myśliwy. Gdyby żył w dzi­siej­szych czasach, na pewno został­by dre­sia­rzem. Zresztą kształt gwiaz­do­zbio­ru przy­po­mi­na postać z unie­sio­ną nad głową maczugą, którą przy odro­bi­nie wyobraź­ni można wziąć za krótki kij bejs­bo­lo­wy. To nie koniec podo­bieństw. Orion był myśli­wym i prze­chwa­lał się, że jest w stanie zabić każde zwierzę. Do tego nieraz dopusz­czał się prze­mo­cy wobec kobiet. Prze­śla­do­wał na przy­kład nimfy zwane ple­ja­da­mi, aż te w końcu popro­si­ły o pomoc Szefa Wszyst­kich Szefów wśród grec­kich bogów, czyli samego Zeusa.

Stel­la­rium to jednak wspa­nia­łe narzędzie.

Według mitu Zeus spełnił ich życze­nie i zamie­nił je naj­pierw w gołębie, a potem umie­ścił na niebie. (…) Ponad dwa tysiące lat później Plejady trafiły w jeszcze jedno eks­po­no­wa­ne miejsce. Od 1953 roku możemy znaleźć tę gromadę gwiazd w logo japoń­skiej marki samo­cho­do­wej, bowiem „Subaru” to po japoń­sku… Plejady.

Z kolei na jesien­nym niebie oglą­da­my opo­wieść o miłości, choć na pewno nie rodzi­ciel­skiej. Jej główna boha­ter­ka, Andro­me­da, przy­szła na świat jako córka Cefe­usza i Kasjo­pei. Matka Andro­me­dy była kobietą nie­zwy­kłej urody i dosko­na­le o tym wie­dzia­ła, przy okazji trzy­ma­jąc pod pan­to­flem swojego męża. Ale w pewnym momen­cie prze­sa­dzi­ła — oznaj­mi­ła, że jest pięk­niej­sza niż morskie nimfy, nereidy. To roz­sier­dzi­ło boga mórz Posej­do­na, który w gniewie posta­no­wił ukarać za bez­czel­ność Kasjo­pei całe kró­le­stwo. A Cefeusz, sta­wia­jąc jak zwykle na pierw­szym miejscu bogac­two i posłu­szeń­stwo mał­żon­ce, posta­no­wił udo­bru­chać Posej­do­na i złożył w ofierze swoją córkę.

Andro­me­da. Warto poszu­kać, choćby po to, żeby zoba­czyć galak­ty­kę M31.

Kocha­ją­cy tatuś o świcie przykuł Andro­me­dę do skały i pozo­sta­wił ją na pożar­cie mor­skie­mu potwo­ro­wi Keto­so­wi. Na szczę­ście w ostat­niej chwili kró­lew­nę ura­to­wał heros o imieniu Per­se­usz, który przybył na skrzy­dla­tym białym koniu — Pegazie. (…) Razem żyli długo, szczę­śli­wie i, co ważne, bez­piecz­nie, bo Per­se­usz wniósł do tego mał­żeń­stwa bez­cen­ny gadżet — odciętą głowę Meduzy, potwora, który nawet po śmierci zabijał wrogów samym spojrzeniem.

Na jesien­nym niebie niczym na fil­mo­wym pla­ka­cie możemy podzi­wiać głów­nych boha­te­rów tej histo­rii: Andro­me­dę, Per­se­usza trzy­ma­ją­ce­go w lewej ręce głowę Meduzy, wyrod­nych rodzi­ców — Kasjo­pe­ję oraz Cefe­usza i oczy­wi­ście Pegaza.

Gdybym miał porów­nać nie­bo­skłon do współ­cze­snych kanałów tele­wi­zyj­nych, to oczy­wi­ście od razu przy­cho­dzi mi do głowy też Animal Planet, bo zwie­rząt wśród gwiaz­do­zbio­rów jest bardzo dużo. Od ptaków (Łabędź, Orzeł), poprzez ssaki (Lew, Żyrafa), po sko­ru­pia­ki (Rak). Na niebie znaj­dzie­my też zwierzę, które nie wystę­pu­je w praw­dzi­wym świecie w dużych ilo­ściach, czyli Jed­no­roż­ca. To dość słabo świe­cą­cy gwiaz­do­zbiór zimowy. Gołym okiem tak napraw­dę w tym miejscu nieba można zoba­czyć głównie ciemność.

Zapy­ta­łem kiedyś o to zna­jo­me­go astro­no­ma Jacka Szcze­pa­ni­ka:
— Jacek, słuchaj, usiłuję wypa­trzyć tego Jed­no­roż­ca i nic.
— A widzia­łeś kiedyś praw­dzi­we­go jed­no­roż­ca?
— Nie…
— No właśnie.

Co na południu?

Antycz­nych bogów i herosów umiesz­czo­nych tam przez Zeusa i jego kolegów znaj­dzie­my w gwiaz­do­zbio­rach głównie na niebie widocz­nym z obsza­rów zwrot­ni­ko­wych pół­noc­nej półkuli Ziemi, bo właśnie stąd obser­wa­cje pro­wa­dzi­li sta­ro­żyt­ni Grecy, którzy wśród kon­ste­la­cji widzie­li boha­te­rów swoich mitów.

W przy­pad­ku nieba połu­dnio­we­go sytu­acja jest nieco bar­dziej skom­pli­ko­wa­na. Tu nazwy wielu gwiaz­do­zbio­rom nada­wa­li często euro­pej­scy odkryw­cy, którzy żeglu­jąc po morzach połu­dnio­wych, nano­si­li na mapy nie tylko nowe lądy, ale też nowe konstelacje.

Będę bru­tal­nie szczery. Myślę, że podróż­ni­cy ci często nie wyka­zy­wa­li się spe­cjal­ną inwen­cją. Podczas gdy Grecy two­rzy­li opo­wie­ści o miłości, zdra­dzie, walce i honorze, to sie­dem­na­sto- i osiem­na­sto­wiecz­ni żegla­rze nada­wa­li nazwy gwiaz­do­zbio­rom, po prostu patrząc na to, co mieli akurat pod nosem. No bo jak inaczej wytłu­ma­czyć ist­nie­nie takich gwiaz­do­zbio­rów jak Cyrkiel, Zegar czy Luneta? Ba! Na niebie połu­dnio­wym znaj­dzie­my nawet cały ogromny żaglo­wiec! Choć trzeba przy­znać, że jest on zwią­za­ny z mito­lo­gią, ponie­waż jego pół­noc­ne części były dobrze znane i widocz­ne z obsza­rów sta­ro­żyt­nych obser­wa­cji. Dawny gwiaz­do­zbiór Okręt Argo zaj­mo­wał kiedyś prawie jedną czwartą nie­bo­skło­nu i dopiero sto lat temu, gdy Mię­dzy­na­ro­do­wa Unia Astro­no­micz­na robiła porząd­ki na niebie, podzie­lo­no go na kilka części — Rufę, Żagiel, Kompas i Kil.

Na połu­dnio­wym niebie znaj­dzie­my oczy­wi­ście też sporo zwie­rząt: są Paw, Lata­ją­ca Ryba czy Tukan. Ale jest tam również… Mucha. (…) Kto wie, być może w pewne leniwe popo­łu­dnie mucha tak naprzy­krza­ła się jednemu z nich, że ten, nie bacząc na to, gdzie usiadła, pacnął ją na środku świeżo spo­rzą­dzo­nej przez kolegę mapy nieba, a że panowie byli oszczęd­ny­mi pro­te­stan­ta­mi i nie chcieli mar­no­wać cennego papieru ani atra­men­tu, posta­no­wi­li zosta­wić ją tam już na zawsze?

Właśnie dlatego niebo połu­dnio­we przy­po­mi­na trochę groch z kapustą. Tech­no­lo­gia miesza się na nim z mito­lo­gią. O wspo­mnia­ną Lunetę niemal potyka się na niebie Centaur przed­sta­wia­ją­cy pół czło­wie­ka, pół konia, bohater wielu antycz­nych opo­wie­ści. Warto zapa­mię­tać tę kon­ste­la­cję, bo pomię­dzy tylnymi nogami Cen­tau­ra znaj­du­je się jeden z naj­waż­niej­szych gwiaz­do­zbio­rów nieba połu­dnio­we­go. To słynny Krzyż Połu­dnia, który ze względu na jego nieco nie­szczę­śli­we poło­że­nie wzglę­dem człe­ko­ko­nia astro­no­mo­wie często nazy­wa­ją między sobą trochę inaczej.

Krzyż Połu­dnia wska­zu­je kie­ru­nek podróż­ni­kom. Jednak czyni to nieco inaczej niż Gwiazda Polarna. Żyjąc na półkuli pół­noc­nej, mamy sporo szczę­ścia — Gwiazda Polarna jest dość jasna i sto­sun­ko­wo dokład­nie wyzna­cza północ. Jeśli skie­ru­je­my kamerę w stronę północy, włą­czy­my nagry­wa­nie i pój­dzie­my spać, rano będzie­my mogli zoba­czyć piękny film, na którym wszyst­kie gwiazdy obra­ca­ją się wokół Gwiazdy Polar­nej. Oczy­wi­ście to złu­dze­nie, bo nie obraca się niebo, lecz Ziemia, ale na filmie wyraź­nie zoba­czy­my, że Gwiazda Polarna pozo­sta­je nie­ru­cho­ma wzglę­dem innych gwiazd i na dodatek dość pre­cy­zyj­nie wska­zu­je północ. Trudno o lepszy dro­go­wskaz dla podróżnika.

Kon­ste­la­cja Krzyż Połu­dnia. Z Europy go nie zobaczysz.

Na anty­po­dach gwiazda wska­zu­ją­ca połu­dnie — Sigma Octan­tis (znana też jako Polaris Austra­lis — przyp. A) — ma tak małą jasność, że ziden­ty­fi­ko­wa­nie jej to nie lada wyczyn. Podróż­ni­cy mogą jednak kie­ro­wać się całym gwiaz­do­zbio­rem! Krzyż Połu­dnia swoim dłuż­szym końcem celuje właśnie w jej kie­run­ku, podob­nie jak u nas Gwiazdę Polarną wska­zu­ją tylne koła Wiel­kie­go Wozu. Tak napraw­dę Krzyż Połu­dnia przy­po­mi­na wielką strzał­kę, która prze­su­wa­jąc się nocą po niebie, poka­zu­je na hory­zon­cie południe.

Kosmiczna nawigacja

Piloci statków kosmicz­nych obu­dze­ni w środku nocy są w stanie bez pro­ble­mu powie­dzieć, na jakie gwiaz­do­zbio­ry patrzą. Uczą się na pamięć całego nieba, bo przez okna ich pojaz­dów widać nie tylko niebo pół­noc­ne czy połu­dnio­we, lecz wszyst­kie konstelacje.

Astro­naut­ka Tracy Cald­well Dyson podzi­wia sobie prze­strzeń z pokładu ISS.

Kiedyś miałem przy­jem­ność roz­ma­wiać z pierw­szym Pola­kiem w Kosmo­sie — gene­ra­łem Miro­sła­wem Her­ma­szew­skim. Pan generał wspo­mi­nał swoje przy­go­to­wa­nia do lotu w Gwiezd­nym Mia­stecz­ku pod Moskwą, wśród których były zajęcia w pla­ne­ta­rium. Mówił mi, że po mniej więcej tygo­dniu był w stanie roz­po­zna­wać układy gwiazd jak twarze dobrych zna­jo­mych. Po kolej­nym tygo­dniu robił to auto­ma­tycz­nie. Już w kosmo­sie, na pokła­dzie stacji Salut 6, Her­ma­szew­ski pewnego razu spoj­rzał przez okno i się zdziwił. Zoba­czył nie­zna­ną kon­ste­la­cję, której nigdy wcze­śniej nie widział w pla­ne­ta­rium! Dopiero po chwili zorien­to­wał się, że nie patrzy na niebo, ale na Ziemię! Była noc, a stacja… prze­la­ty­wa­ła właśnie nad roz­świe­tlo­ny­mi mia­sta­mi Japonii.

Okre­śle­nie własnej pozycji w kosmo­sie nie należy wcale do łatwych. Pojęcia takie jak „góra” i „dół” nie ist­nie­ją. Podob­nie jest z kie­run­ka­mi świata. A astro­nau­ci muszą wie­dzieć, gdzie się znaj­du­ją i dokąd się kierują, aby móc szybko okre­ślić poło­że­nie statku, gdyby zepsuły się używane na co dzień systemy. Są nimi roz­miesz­czo­ne na Ziemi stacje rada­ro­we i komu­ni­ka­cyj­ne, które pozwa­la­ją dokład­nie wyzna­czyć poło­że­nie statku kosmicz­ne­go na orbicie. Co by się stało, gdyby astro­nau­ci stra­ci­li z nimi łącz­ność albo doszło­by do awarii na statku? W histo­rii lotów kosmicz­nych takie sytu­acje kilka razy się zda­rzy­ły — na przy­kład w słynnej misji Apollo 13, gdy po wybuchu zbior­ni­ka z tlenem załoga statku musiała ręcznie popra­wić kurs swojego pojazdu, jako punkt odnie­sie­nia wyko­rzy­stu­jąc Ziemię.

W sumie to nie­zwy­kłe, że piloci nowo­cze­snych statków kosmicz­nych podob­nie jak nawi­ga­to­rzy żaglow­ców kil­ka­set lat wcze­śniej wyko­rzy­stu­ją ciała nie­bie­skie — gwiazdy, Słońce, Księżyc i planety, by zorien­to­wać się w swoim poło­że­niu. Mają jednak nad naszymi pra­pra­pra­pra­dziad­ka­mi ważną prze­wa­gę. Nie muszą się martwić, że gwiazdy zostaną zasło­nię­te przez chmury, bo lecą wysoko ponad nimi.

Kategorie: