Czy wiesz, jaka jest najsławniejsza żarówka na świecie? Nie zgrywam się. Wbrew pozorom na to pytanie można udzielić bardzo konkretnej odpowiedzi. Istnieje bowiem chyba tylko jedna żarówka, która posiada własną stronę internetową, osobnę notkę w Wikipedii, a nawet transmisję live, gdzie można podejrzeć jak sobie beztrosko świeci.
A wszystko dlatego, że mowa o prastarej, ręcznie robionej żarówce, działającej niemal nieprzerwanie od… 1901 roku. Oznacza to, że została zainstalowana, kiedy w Białym Domu urzędował jeszcze Teddy Roosevelt i przetrwała rządy dwudziestu kolejnych prezydentów USA. Gdyby żarówki były gwiazdami estrady, Centennial Light (jak ją później nazwano) bez wątpienia miałaby status zbliżony do Maryli Rodowicz.

Kultowe źródło światła należy do kalifornijskich strażaków z Livermore. W latach 70. któryś z pracowników remizy zauważył, że lampka rzucająca światło na wozy i sprzęt pożarniczy przez całą dobę, wygląda na wyjątkowo starą i w sumie nikt nie pamięta, odkąd tak naprawdę działa. Sprawą zainteresował się lokalny dziennikarz, który przeprowadził małe śledztwo. Udało mu się ustalić, że żarówka była podarunkiem od pierwszego przedsiębiorstwa energetycznego w mieście. Następnie reporter dotarł do najstarszej córki założyciela firmy, która pamiętała, że na rok przed sprzedażą Livermore Power Company, ojciec rozdał większość asortymentu. Wtedy też najprawdopodobniej strażacy otrzymali swoją żarówkę. Ta, nie licząc przerw w dostawach prądu, przeprowadzki oraz jednego dłuższego remontu, pracuje stale już prawie 125 lat. Ponad milion godzin.
Sympatyczna historia, prawda? Ale słysząc ją, na usta ciśnie się mniej sympatyczne pytanie. Skoro na początku XX wieku dało się skonstruować produkt działający stulecie, to dlaczego późniejsze żarówki żarowe (jarzeniówki i LED‑y zostawiamy na boku) wypalały się sto razy szybciej?
To brzmi jak jakiś szwindel!
Jest w tym podejrzeniu kilka ziaren prawdy. Przypadek Centennial Light pojawia się we wstępie do niemal każdego artykułu, książki i filmu dokumentalnego, omawiającego problem tzw. planowanego postarzania produktów. To ta przebrzydła praktyka, która sprawia, że twoja drukarka zaraz po wygaśnięciu gwarancji, bez żadnego powodu zaczyna się krztusić papierem. Zwykle jej też nie naprawisz, ponieważ została zaprojektowana tak, abyś nie mógł zajrzeć pod obudowę i był zmuszony do nabycia nowego urządzenia.
A zaczęło się właśnie od żarówek.
Tuż przed wigilią 1924 roku w Genewie doszło do spotkania potentatów branży oświetleniowej, w tym amerykańskiego General Electric, holenderskiego Philipsa i niemieckiego (hihi) Osram.

Biznesmeni zebrali się, aby podzielić między siebie strefy wpływów oraz ustandaryzować produkcję żarówek. “Standaryzacja” oznaczała w tym przypadku skrócenie czasu działania do około 1000 godzin. Firmy umówiły się, że sprzedaż bardziej żywotnego produktu zostanie zabroniona pod groźbą kary finansowej.
Tak oto w życie weszła wielka żarówkowa zmowa, znana pod nazwą Kartelu Phoebus (Febus to inne imię Apolla, greckiego boga piękna, ale też światła). Formalnie kartel padł po niecałych piętnastu latach, ale ogólne ustalenia były dla wszystkich zainteresowanych na tyle korzystne, że utrzymywały się samoistnie przez kolejne dekady.

Tak, to ten moment, kiedy możesz się oburzać. Mimo wszystko spróbuję wcielić się w adwokata diabła i dodać dwa spostrzeżenia, które może nie usprawiedliwią szachrajstwa oświetleniowych baronów, ale uczynią je nieco mniej… złowieszczym?
Po pierwsze, należy dla ścisłości podkreślić, że nawet gdyby do żadnej zmowy nie doszło i tak nie kupiłbyś żarówki świecącej sto lat. Centennial Light to przypadek szczególny. Nie chodzi nawet o to, jak żarówka została wykonana, ale jak była i jest eksploatowana.
Przecież ta rekordowa żarówka świeci podobno non stop.
Rzecz w tym, że to właśnie ciągłe włączanie i wyłączanie, diametralnie przyśpiesza starzenie żarówki. Klasyczna lampa żarowa emituje światło przez żarzenie węglowego lub wolframowego drucika, rozgrzanego do 2–3 tysięcy stopni. To naprawdę sporo: połowa temperatury panującej w jądrze Ziemi. (Przy tym tylko pięć procent energii zostaje przekształcone w światło, reszta w ciepło – w praktyce to bardziej grzejnik niż lampa).

W takich warunkach nawet wolfram powolutku odparowuje, przez co żarnik robi się coraz cieńszy i słabszy. Teraz dodaj do tego naprzemienne, gwałtowne rozpalanie i schładzanie. Za każdym włączeniem i wyłączeniem światła w metalu powstają mikronaprężenia, które w pewnym momencie muszą doprowadzić do przerwania włókna.

Tak naprawdę, nawet przed spotkaniem Kartelu Phoebus, przeciętna domowa żarówka wytrzymywała średnio 2,5 tysiąca godzin, a nie milion.
Nie jest też tak, że Centennial Light kompletnie uniknęła nadgryzienia zębem czasu. Kalifornijska rekordzistka pierwotnie miała 60 watów, ale później jej jasność drastycznie spadła i ostatnie pół wieku działa z mocą zaledwie 4 watów. W obecnej formie mogłaby posłużyć co najwyżej do stworzenia atmosfery romantycznego półmroku.
Tu dochodzimy do drugiego spostrzeżenia. Projektując zwykłą żarówkę należy znaleźć złoty środek pomiędzy kosztem produkcji, trwałością, mocą oraz zużyciem energii. Czy można na przykład pogrubić lub wydłużyć żarnik? Niby tak, ale wtedy do zachowania jasności będzie potrzeba więcej prądu. Wydajność spadnie, a koszt energetyczny stanie się nieproporcjonalnie wysoki. Stąd eksperci (np. Eino Tetri z Uniwersytetu Aalto) uważają, że optymalny czas pracy lampy żarowej, tak czy inaczej mieści się w przedziale od tysiąca do dwóch tysięcy godzin.

Chwila, czy ty właśnie napisałeś, że kartel chciał dobrze?
W żadnym razie! Jestem wręcz przekonany, że nadrzędnym celem konferencji w Genewie było pomnożenie zysków panów w fikuśnych melonikach. Co się zresztą udało, ponieważ wpływy branży oświetleniowej natychmiast wystrzeliły o kilkadziesiąt procent. Istnieje jednak możliwość, że uzgodniona standaryzacja przypadkowo miała też szerszy sens.
A TAK W OGÓLE TO… Zanim Centennial Light przyjęła tytuł najdłużej działającej żarówki świata, chlubny rekord należał do lampy z Fort Worth w Teksasie, znanej jako Eternal Light. Jej historia sięga września 1908 roku, kiedy została zainstalowana przy scenie Byers Opera House. Budynek już nie istnieje, ale samą żarówkę uratowano i przekazano miejscowemu Stockyards Museum. Tam, w kontrolowanych warunkach staruszka żarzyła sobie spokojnie przez kolejne dekady, aż zgasła w 2022 roku. [*]
A Słońce “działa” z mocą (średnią) około 20W na m3 już przez miliardy lat — i to dopiero jest sukces…
Na pewno m3?
Wszystko kiedyś było lepsze! Żarówki, lodówki, pralki, nawet kiełbasa w sklepach. Teraz same buble i konserwanty.
No jasne Zdzisiu ale zapomniałeś dodać, że kiedyś samochody nie miały pasów bezpieczeństwa, telewizory ważyły po 50 kilo a na telefon posiadał kabel. Z tym jedzeniem też wcale nie było tak kolorowo jak się dzisiaj powtarza.
Panie Adamie, zwykle bardzo konsekwentnie demaskuje pan wszelakie teorie spiskowe (pisze to, bazując na wielu Pana artykułach z Kwantowo), a tu nagle pisze pan o spisku żarówkowym w pozytywnym świetle… Skąd taka zmiana? 🙂
PS.
Jakieś 30 lat temu każdy, kto mówił o spisku żarówkowym, uważany był za wariata 😉
Nie bardzo wiem, co mogę na to odpowiedzieć. To, że człowiek krytykuje niedorzeczne historie np. o sfingowanym lądowaniu na Księżycu, nie oznacza, że odrzuca jakąkolwiek możliwość istnienia intryg czy oszustw. Problem polega na tym, aby nie ulegać taniemu konspiracjonizmowi; odróżniać to, co ma sens i zostało w jakikolwiek sposób udokumentowane, od zwykłej paranoi. Jest różnica między tezą o starożytnych kosmitach, a zmową cenową między przedsiębiorcami. Zresztą, postępowania dotyczące różnych nadużyć czy działań monopolowych finansowych gigantów, są niemal codziennością.
Tego nie wiem, bo trzydzieści lat temu miałem 5 lat, ale trochę mnie zdziwiłeś. A to dlatego, że już w latach 40. władze USA prowadziły śledztwo przeciwko General Electric, gdzie badano m.in. sprawę żywotności żarówek. Przesłuchania potwierdziły, że jednym z ustaleń kartelu było skrócenie żywotności produktu, a sąd stwierdził, że głównym celem zmowy była “nadrzędna troska o to, co zapewni producentowi maksymalny zysk”. Natomiast, bez względu na działania kartelu pewna standaryzacja produkcji i tak była sensowna, co starałem się podkreślić w tekście.
https://law.justia.com/cases/federal/district-courts/FSupp/82/753/1755675/
Pisząc “każdy, kto mówił o spisku żaqrówkowym” miałem na myśli nasze podwórko, czyli Polskę, i zupełnie niereprezentatywną grupę kilkudziesięciu osób, z którymi rozmawiałem ja i kilku moich kolegów 🙂
Dzięki za fajny (jak zwykle) artykuł i życze miłego dnia!
Z tym postarzaniem drukarek to nie do końca jest fake. Jest wiele udokumentowanych przypadków, gdzie producent specjalnie ukrywał w oprogramowaniu ilość wydrukowanych stron po których drukarka potrafiła wyzionąć ducha. Po usunięciu wpisów w rejestrze ożywała jak nowa. Jest trochę filmików o tym na yt.
Trochę tego sprzętu naprawiałem w przeszłości. De beściak — drukarki Canon, które po pewnym czasie, oczywiście po gwarancji, wyświetlały na ekranie komputera komunikat “Okres eksploatacji zakończył się”. Z jednej strony było to prawdopodobnie niefortunne tłumaczenie na polski. Problem występował, gdy sączki (“zbiornik” na tusz zużyty w czasie czyszczenia głowicy) były pełne.
Ale tu jest istotna kwestia nawiązująca do artykułu. W owym czasie (~20 lat temu) głównymi markami drukarek atramentowych były HP, Epson i Canon. HP nie miał żadnych liczników tuszu zużytego do czyszczenia, przy serwisie drukarki czyściło się stację czyszczenia głowicy i drukarka była jak nowa. Epson i Canon miały filcowe “gąbki” w które wsiąkał tusz. W przypadku Epsona wystarczyło wypłukać pod bieżącą wodą filce i zresetować drukarkę ogólnodostępnym oprogramowaniem (oczywiście third-party).
Niestety Canon nie dawał się tak łatwo zresetować. Nie pamiętam czy udało mi się zresetować jakiegokolwiek Canona. Skończyło się na tym, że klienci przynoszący do serwisu drukarkę Canona byli od razu kierowani do sklepu i wychodzili z nową drukarką, najczęściej HP.
A potem w HP zaczęli zakładać chipy na tusze/tonery, zastąpili metal plastikiem itd, głowice w tuszach wytrzymywały 0,5 ponownego napełnienia itd…
W mojej poprzedniej pracy była drukarka HP LJ 5, która została wyłączona z eksploatacji po wydrukowaniu ok 500000 kartek
Dodam jeszcze parę słów.
Moi Rodzice do niedawna używali telewizora marki OTAKE, datowanego około 1991 roku i eksploatowanego intensywnie przez ten czas. Telewizor w momencie odesłania na emeryturę miał około 30 lat. Przez ten czas działał w zasadzie bezawaryjnie poza jakimiś drobnymi usterkami typu pęknięte luty albo inne drobiazgi. Rodzice wymienili telewizor na LCD nie dlatego, że OTAKE się zepsuło, co to to nie! Wymienili dlatego, że ekran LCD był większy, ostrzejszy i wyraźniejszy. A wzrok moich Rodziców już nie ten sam co kiedyś.
Zatem telewizor okazał się trwalszy niż ludzki wzrok 😀
Obiecałem sobie, że jak zmieni się sposób publikowania komentarzy to coś napiszę (sprawa dotyczyła Kwantowo, ale cóż). Kolejny świetny artykuł, przerywniki humorystyczne dalej na wysokim poziomie. Cytując klasycznego mema: wincyj, k… wincyj.
Ps. Trochę to smutne, że najwięcej reakcji i komentarzy zebrał post i artykuł i zakończeniu działalności Kwantowo.pl.
Pełna zgoda, ale dużo łatwiej skomentować artykuł o szwindlu producentów zarowek, niż skrupulatnie przygotowany artykuł naukowy. Czy zaluje, ze nie pisałem pod postami na kwantowo chociaż dziękuje to tak, ale jakoś w głowie mi się nie mieściło ze najlepszy naukowy blog w Polsce może upaść.
Upadł, lecz odrodził się. Oby teraz wiecznie
Ramen.
I tak i nie. Nie trzeba było przecież prześcigać się z Autorem na cytaty z Science czy innego Nature (i tak byśmy przegrali 🙂), ale docenić ogrom pracy miłym post, albo dopytać o jakąś kwestię.