Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Wasz kolega robi mały pokaz: rzuca na raz dwiema monetami, a te za każdym razem lądują dając odwrotny wynik. Kiedy jedna upada do góry reszką, na drugiej zawsze widzicie orzełka. Jeżeli udałaby mu się ta sztuka wielokrotnie, powiedzmy dziesięć razy z rzędu, zdroworozsądkowo uznalibyśmy, że mamy do czynienia z czymś dziwnym. Jeżeli natomiast kolega osiągnąłby bliźniaczy wynik sto razy, musielibyśmy oskarżyć go o jakiś szwindel.
Rachunek prawdopodobieństwa podpowiada nam, że rezultaty rzutów powinny być losowe. Przy dziesiątkach lub setkach prób, wyniki orzeł-reszka, reszka-reszka, orzeł-orzeł, powinny wypadać mniej więcej z równą częstotliwością. Wyraźny odchył w którąś stronę oznacza, że z monetami coś jest nie tak. Że występuje tu zagadkowa synchronizacja, a jedna w jakiś sposób pozostaje związana z drugą.
Splątanie kwantowe dla początkujących
Mniej więcej podobne zjawisko badają od niemal stulecia fizycy kwantowi. Oczywiście splątanie kwantowe, jak zwykło się o nim mówić, nie dotyczy rzutów pięciozłotówkami, lecz pomiarów niektórych właściwości cząstek subatomowych. W praktyce najlepiej radzimy sobie ze splątywaniem fotonów, czyli cząstek światła. Metod jest wiele. Fizycy potrafią np. podsmażyć laserem atom odpowiedniego pierwiastka, pobudzając jego elektrony do emisji fotonów zorientowanych pod przeciwnym kątem. Mogą również przepuścić wiązkę lasera przez specjalny kryształ przepuszczający połowę fotonów, a połowę odbijający na bok.
Bez względu na technikę, teoria kwantowa zakłada, że chociaż mamy do czynienia z dwoma oddzielnymi fotonami, ich stan pozostanie ze sobą skorelowany. Ale to jeszcze nic! Splątana para fotonów będzie dzieliła wspólny los, bez względu na dzielącą oba kwanty odległość. Ujmując to metaforycznie, nawet jeżeli jedną monetą rzucamy na Ziemi, a drugą na Marsie – nadal doświadczymy tajemniczego powiązania wyników.
Pierwszy teoretyczny opis tego efektu sporządził Albert Einstein wraz z dwoma kolegami, Borisem Podolskim i Nathanem Rosenem już w 1935 roku. Trzej fizycy byli jednak mocno sceptyczni i spekulowali na temat splątania po to, aby wykazać, że takie zjawisko nie powinno występować w przyrodzie, a teoria kwantowa musi być dziurawa. Dziś wiemy, że byli oni w ogromnym błędzie.
Cząstki to nie rękawiczki
Co tak naprawdę drażniło twórcę teorii względności? Wyobraźmy sobie, że mamy do dyspozycji dwie splatane, ale zamknięte w pudełkach cząstki, które wysyłamy na różne planety, albo nawet do oddzielnych galaktyk. Kiedy otworzymy jedno z nich i zobaczymy foton spolaryzowany pionowo, od razu będziemy wiedzieli, że foton zamknięty w drugim pojemniku powinien być zorientowany odwrotnie, czyli poziomo.
Na pierwszy rzut oka nie ma w tym niczego ciekawego, ani kontrowersyjnego. Przecież równie dobrze moglibyśmy rozdzielić parę rękawiczek – i znów – kiedy w jednym pudle znaleźlibyśmy prawą, to logicznie rzecz biorąc, w drugiej powinna znajdować się lewa. Problem w tym, że cząstki wcale nie zachowują się jak rękawiczki i dotyczy ich pewna mocno nieintuicyjna własność świata kwantów, nazywana superpozycją.
Najprościej mówiąc, obiekty subatomowe mogą znajdować się w wielu dostępnych stanach jednocześnie. Cząstka pozostająca w superpozycji może przykładowo dokonywać obrotu w dwóch przeciwnych kierunkach, albo przebywać w kilku miejscach na raz (np. przemieszczać się obydwoma ramionami interferometru lub przechodzić przez dwie szczeliny w przegrodzie jednocześnie). Brzmi to abstrakcyjnie, bo przecież nikt nie widział samochodu zmierzającego do celu wszystkimi istniejącymi drogami na raz – a w mikroświecie mamy do czynienia właśnie z takimi sytuacjami. Jednak co istotne: superpozycja nie jest wieczna i łatwo znika, kiedy tylko cząstka zostanie poddana pomiarowi. Fizycy mówią w takiej sytuacji o redukcji lub kolapsie kwantowej fali prawdopodobieństwa, oznaczającej tyle, że badana cząstka skonkretyzowała swój stan.
To zmienia bardzo wiele w kontekście naszego eksperymentu myślowego z pudełkami. Rękawiczki byłyby twardo zdefiniowane (lewa, prawa) już w momencie chowania ich do pojemników. Fotony natomiast są w superpozycji; ich polaryzacja pozostaje realnie nieokreślona aż do momentu naszej ingerencji. Zatem dopiero, kiedy otwieramy jedno z pudeł, dochodzi do metaforycznego rzutu monetą, a cząstka wybiera swój stan. A ponieważ jest splątana z drugą cząstką, tamta również zostaje zmuszona do automatycznego skonkretyzowania swojej polaryzacji. Jeżeli jedna cząstka okaże się spolaryzowana poziomo, to druga, nawet bez otwierania pudła musi być spolaryzowana pionowo.
ZMIENNE UKRYTE? Porównanie splątanych cząstek do pary rękawiczek lub skarpetek sugerowałoby, że cząstki mają swoje cechy (polaryzacje, spin itd.) jasno ustalone już w chwili wyemitowania ze źródła. W przeszłości rzeczywiście zakładano taką możliwość, co doprowadziło do narodzin teorii zmiennych ukrytych. Jednak późniejsze eksperymenty, zwłaszcza doświadczenia Alaina Aspecta (nagrodzonego Noblem w 2022 roku) wykluczyły taką możliwość.
Kolaps szybszy od światła
Pewnie wiecie o tym, że formułując szczególną teorię względności, Albert Einstein postawił pewien warunek. Żeby jego wizja relatywnego czasu i przestrzeni działała poprawnie, założył, że prędkość światła w próżni powinna być nieprzekraczalną stałą fizyczną. Żaden obiekt posiadający masę nie ma prawa dogonić promienia światła, zaś samo światło porusza się dokładnie w tempie 300 000 km/s.
Ograniczenie to dotyczy wszystkiego, każdego oddziaływania, nawet grawitacji. Gdyby nagle, z nieznanych przyczyn wyparowało nasze Słońce, z uwagi na dzielącą nas odległość (150 mln kilometrów), dowiedzielibyśmy się o tym nie szybciej, niż po 8 minutach. Dopiero wtedy przestałyby do nas docierać promienie słoneczne, a grawitacja gwiazdy przestałaby utrzymywać Ziemię na jej obecnej orbicie. Krótko mówiąc, we wszechświecie wszystko działa z pewnym opóźnieniem.
Wszystko, poza splątaniem kwantowym.
Właśnie z tego powodu Einstein, Podolsky i Rosen byli mocno zaniepokojeni. Wszystko wskazywało na to, że splątane cząstki są układem nielokalnym. Pudła z fotonami o splątanej polaryzacji możemy wysłać choćby na przeciwne krańce galaktyki, albo nawet obserwowalnego wszechświata, a ich stany i tak pozostaną ściśle związane. Dokonując pomiaru i ustalając polaryzację jednego fotonu, stan drugiego również zostaje zredukowany. Nie po upływie milionów lat czy paru godzin, ale w tej samej chwili. Więzi łączące ten układ są tak głębokie, że zdają się ignorować samą przestrzeń.
Tylko, czy aby na pewno jest to wyłom od postulatów szczególnej teorii względności? A jeśli tak, to czy splątanie kwantowe może nam posłużyć do natychmiastowej, nadświetlnej komunikacji?
Kwantowe wiadomości
Wbrew temu, o czym przed chwilą się dowiedzieliśmy, einsteinowska wizja czasoprzestrzeni jest bezpieczna. Autor teorii względności obawiał się głównie różnorakich paradoksów i zaburzeń przyczynowo-skutkowych, wynikających z szansy propagowania wiadomości i oddziaływań z nieograniczoną prędkością. Jednak wszystko wskazuje na to, że układ splątany nie przesyła żadnej informacji. W każdym razie, nie praktycznym znaczeniu tego słowa.
Ktoś mógłby wpaść na projekt kwantowego komunikatora, gdzie cząstka spolaryzowana pod danym kątem to umownie jakaś litera. Wtedy, obie strony posiadające po jednym zestawie splątanych fotonów, mogłyby błyskawicznie wymieniać wiadomości. Wszystko odbywałoby się błyskawicznie i bez względu na dzielący użytkowników dystans.
Brzmi nieźle, ale pomysł zadziała tylko na papierze i tylko wtedy, kiedy pominiemy absolutny fizyczny fundament. Zjawisko superpozycji. Podkreślmy to raz jeszcze: cząstki są mieszaniną stanów (np. różnych polaryzacji), a my nie mamy żadnego wpływu na to, jaki stan wybierze cząstka w chwili pomiaru. Nie istnieje metoda, która pozwoliłaby nam zmusić foton do wyboru polaryzacji pionowej i jednoczesnego przestawienia fotonu partnera do pozycji przeciwnej. Nie manipulujemy stanami cząstki, jedynie sprawdzamy jej stan i mamy 50% szans na jedną opcję i 50% na drugą. To kompletnie niweczy nasz sprytny plan. Bez kontroli nad kwantową superpozycją, z natury losową, możemy przesłać co najwyżej przypadkowy ciąg znaków. W tej sytuacji, nawet napisanie zwykłego “cześć”, nie wchodzi w grę.
Nie oznacza to natomiast, że sam efekt splątania pozostaje dla nas zupełnie bezużyteczny. Te same prawidła mechaniki kwantowej, które nie pozwalają na nadświetlną komunikację, dają nam obietnicę opracowania komputerów kwantowych oraz nowych metod szyfrowania. To właśnie delikatny stan superpozycji jest kluczem do jednoczesnego, superszybkiego wykonywania wielu operacji matematycznych na raz, jak również podstawą dla zabezpieczeń niemożliwych do złamania, bez zniszczenia samej wiadomości.
W ten czy inny sposób, stoimy u progu rewolucji kwantowej i wszystko wskazuje na to, że zjawisko splątania będzie jej głównym motorem napędowym.
Dzięki za ten tekst. Samo splątanie wyjaśnione troche mętnie ale cieszę się że nacisnąłeś na wątek tego, że teleportacja kwantowa nie podważa prędkości światła w próżni. W milionie miejsc widziałem już durne komentarze stwierdzające że “Einstein jest nieaktualny, bo upiorne działanie na odległość przekracza prędkość światła. Doucz się!” Żadne tłumaczenia nic nie dają…