Co do zasady, średnie zasolenie wszechoceanu wynosi 32–34 promile. Oznacza to, że w jednym kilogramie (czyli tysiącu gramów) wody morskiej, przeciętnie rozpuszczone są mniej więcej dwie łyżki soli. Gdybyśmy spróbowali odzyskać całą tę sól, zawartą we wszystkich morzach i oceanach, utrzymalibyśmy około 49 milionów ton surowca. Nie jest to aż tak dużo, ponieważ wszystkie kopalnie soli kamiennej na świecie wydobywają rocznie ponad 250 milionów ton – ale to wystarczy, aby woda stała się niepitna dla człowieka i nieprzyjazna dla wielu organizmów spotykanych w rzekach czy jeziorach.
Oczywiście tak zwana “słodka woda”, również zawiera chlorek potasu oraz chlorek magnezu, ale w minimalnym stężeniu, nawet poniżej dziesiątej części promila (wyraźny skok tej wartości kończy się zwykle katastrofą ekologiczną, jak miało to miejsce na Odrze latem 2022 roku). Jest to o tyle interesujące, że właśnie rzeki stanowią jedną z głównych przyczyn zasolenia zbiorników, do których wpadają.
ŚREDNIO, CZYLI ILE? Przywołana wartość 34‰ to średnie stężenie soli dla wszystkich oceanów. Jednak zależnie od lokalnych uwarunkowań – temperatur, głębokości, liczby dopływów – istnieją miejsca, gdzie zasolenie jest znacznie niższe lub znacznie wyższe niż przeciętna. Nasz Bałtyk należy do tej pierwszej grupy, przy zasoleniu na poziomie zaledwie 7‰. Z kolei za najbardziej słone morze uchodzi Morze Czerwone, gdzie wartość ta przekracza 41‰
Dlaczego “słodkie” rzeki sprawiają, że woda w morzu jest słona?
Źródła większości rzek znajdują się w górach i przepływając przez granitowe skały nabierają naturalnego zakwaszenia. Dzięki temu rwąca woda posiada zdolność do rozpuszczania minerałów obecnych w obmywanym podłożu lub napotkanych osadach. A ponieważ takie cieki pozostają w nieustannym ruchu, to nie są w stanie kumulować zbieranych po drodze substancji i transportują je aż do ujścia.
Istnieją też inne procesy dosalające wodę morską, jak choćby topnienie lodowców, aktywność kominów hydrotermalnych oraz podwodnych wulkanów. Uciekająca z wnętrza Ziemi lawa zawiera w sobie sporo soli mineralnych, częściowo uwalnianych podczas stygnięcia.
No dobrze, ale skoro rzeki nieustannie wpadają do mórz, a wulkany ciągle wyrzucają z siebie lawę, to czy zasolenie oceanów nie powinno regularnie wzrastać?
Wiemy, że tak się nie dzieje. Badania geologiczne potwierdzają, że stężenie soli utrzymuje się na bardzo podobnym poziomie od co najmniej kilkuset milionów lat, a wahania nie przekraczały 2 promili. Oznacza to, że ziemska hydrosfera pozostaje świetnie zrównoważonym systemem, wyposażonym zarówno w dostawców soli, jak również odpowiednią liczbę jej pochłaniaczy. Do tej drugiej grupy należą zarówno procesy chemiczne wiążące chlorek sodu w formujących się skałach; jak i maleńkie organizmy wykorzystujące dostępne jony do budowy swoich pancerzyków lub muszli.
Natura zachowuje w tym przypadku godną podziwu równowagę, dzięki której nie ma ryzyka, że zupa wszechocean stanie się z czasem za słony.
Osobny problem stanowią akweny zamknięte, wykazujące diametralnie różny stopień zasolenia. Z jednej strony mamy więc zwykłe, słodkowodne jeziora, z drugiej natomiast, zdarzają się osobliwości w rodzaju Jeziora Asal w Dżibuti, czy Morza Martwego na granicy Izraela i Jordanii (wbrew nazwie, to również jezioro). W obu przypadkach mamy do czynienia z ulokowanymi w depresjach zbiornikami bezodpływowymi, gdzie stężenie soli wynosi już nie kilkadziesiąt promili, lecz około 30 procent – dziesięciokrotnie więcej, niż średnia oceanów.

Każdy tego rodzaju obszar jest na swój sposób wyjątkowy, ale w powyższych przypadkach, główne przyczyny ekstremalnego zasolenia są podobne: wspomniany brak odpływów oraz błyskawiczne parowanie. Zarówno Asal jak i Morze Martwe odbierają wodę z pobliskich rzek i strumieni wraz ze wszystkimi składnikami; ale tracą ją wyłącznie na skutek szybkiego parowania podtrzymywanego piekielnymi temperaturami. Ostatecznie woda znika, a cała przytaszczona przez nią sól zostaje.