Kilka miesięcy temu publikowałem krótki przewodnik po modelu standardowym. Napisałem w nim, że całą znaną materię i wszystkie oddziaływania można sprowadzić do raptem kilkunastu cząstek elementarnych. Padły nazwy elektronów, kwarków, neutrin, fotonów, gluonów, higsonów i tak dalej. Dodałem też, że dla porządku całą tę subatomową menażerię fizycy dzielą sobie na różne rodziny i generacje.
Nigdzie nie napisałem natomiast, czym w ogóle jest cząstka.
Od strony słownikowej cząstkę kojarzymy zwykle, jako drobny element większej całości. Takie bardzo małe coś. Ziarenko wszechświata. Mikroskopijną piłeczkę pingpongową. Rodzynkę w serniku rzeczywistości. Kropkę.
Tego rodzaju wyobrażenia mogą utrwalać obrazki z podręczników. Na pewno pamiętasz te rysunki, gdzie elektrony wyglądały jak małe naładowane ujemnie kuleczki, krążące wesoło wokół dodatnio naładowanego jądra atomu. Taki planetarny model atomu jest wygodny, przejrzysty i działa jako baza pod niezbyt pomysłowe logo dla każdego naukowego przedsięwzięcia. Jest też oczywiście fałszywy.

Tolerujemy go tylko dlatego, że sprawdza się jako prosty schemat, który nie traumatyzuje uczniów. W końcu łatwiej wyjaśniać zagmatwane procesy, operując na kulkach i kreskach, niż na czymś takim:

Chcesz powiedzieć, że elektron to nie kropka czy kulka, tylko chmurka?
Też nie do końca. Żeby cokolwiek z tego zrozumieć, musimy cofnąć się do początku XIX wieku i jednego z najpiękniejszych eksperymentów w dziejach całej fizyki (dokładniej szóstego na liście, przynajmniej według historyka nauki Roberta Crease’a). Chodzi o doświadczenie Younga lub, jak kto woli, eksperyment z dwiema szczelinami. Jeżeli pamiętasz je ze szkoły — świetnie. Jeśli przysypiałeś na lekcjach — nie przejmuj się, zaraz wszystko sobie przypomnisz.
Wyobraź sobie następujący układ. Wiązka światła pada na ścianę, w której znajdują się dwa wąskie otwory. Za tą dziurawą przegrodą w pewnej odległości umieszczono światłoczuły ekran, pokryty czymś w rodzaju kliszy fotograficznej. Jeżeli przez szczeliny w ścianie przedostanie się część światła, na pewno dotrze ono do ekranu, zostawiając na nim jakiś ślad.
Arcypytanie brzmi: jaki to będzie ślad? Na dobrą sprawę istnieją dwie opcje.
Opcja pierwsza (nazwijmy ją klasyczną). Wynik doświadczenia będzie taki sam, jakbyś wyciągnął karabin maszynowy i wypruł w kierunku przegrody serię pocisków. Część nabojów przeleci przez lewą szczelinę, część przez prawą, a reszta rozbije się na przeszkodzie. Pociski, które zdołają przelecieć dalej, zostawią na ekranie ślady w dwóch skupiskach — odpowiadającym obu otworom. Nuda, nic szczególnego.

Opcja druga (falowa). Światło zachowa się jak zmarszczki na powierzchni jeziora. W takiej sytuacji fala przechodząc przez szczeliny, ulegnie podziałowi i dostaniemy dwa mniejsze zestawy zaburzeń. Te po chwili zaczną na siebie wpadać i wzajemnie się przenikać. Finalnie da nam to znacznie ciekawszy obraz, złożony z szeregu jasnych i ciemnych pasków.

Takie prążki stanowią bezsprzeczny dowód zachodzenia interferencji, czyli wzmacniania i osłabiania nakładających się fal. Wniosek? Jeżeli coś jest falą, to przechodząc przez przegrodę, pozostawi po sobie wzór interferencyjny. Jeżeli natomiast coś jest pociskiem, piłką, kulą do kręgli, cegłą lub punktową cząstką i nie potrafi interferować — to nie.
Rozumiał to Thomas Young — przyrodnik, fizjolog, lekarz, fizyk, lingwista, egiptolog, superpoliglota i w ogóle jeden z największych geniuszy, jakich nosiła Europa. Przeprowadził on opisany powyżej eksperyment (tzn. ze światłem, nie z karabinem), pragnąc raz na zawsze rozstrzygnąć spór dotyczący tożsamości światła.

Dla kontekstu powinieneś wiedzieć, że opowiedzenie się za opcją falową, było w tamtych czasach równie nietaktowne, co oświadczenie, że majonez Winiary jest smaczniejszy od Kieleckiego. Godziło to bowiem w spuściznę wielkiego sir Izaaka Newtona, który do końca życia pozostawał zadeklarowanym cząstkowcem. Nie zważając jednak na wszelkie żale, złorzeczenia i lamenty, Young przeprowadził swój eksperyment i ogłosił jednoznaczny wynik. Na kliszy objawił się szereg jasnych i ciemnych prążków. Ślad interferencji, charakterystyczny dla fali.

I na tym sprawa powinna zostać zamknięta. Jednak Matka Natura okazała się przejawiać chore poczucie humoru. Kolejne pokolenie uczonych wróciło do zabaw ze światłem, odkrywając coś niepojętego. Przeprowadzając nowe pomysłowe doświadczenia, zaczęli trafiać na zjawiska (np. efekt fotoelektryczny, efekt Comptona), które dało się sensownie wyjaśnić wyłącznie traktując światło jako… strumień cząstek.
Nikt nie obalił wniosku płynącego z eksperymentu z dwiema szczelinami. Po prostu, z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego powodu, światło raz zachowywało się jak zmarszczka na tafli jeziora, a innym razem, jak seria pocisków wypluwanych z kałasznikowa. To zwariowane rozdwojenie jaźni znane jest obecnie pod nazwą dualizmu korpuskularno-falowego. Stało się ono kamieniem węgielnym dla nowej dziedziny fizyki. Już ty wiesz jakiej.

Stop. W jaki sposób przeszliśmy od elektronu do światła?
Bo elektrony robią to samo! I wszystkie inne cząstki (a nawet całe atomy i molekuły) też. Sto lat po Youngu francuski historyk, fizyk i arystokrata Louis de Broglie (był synem Victora, 5. księcia de Broglie) postanowił podbić stawkę: skoro światło uważane za falę czasem zachowuje się jak zbiór cząstek, to może cząstki materii miewają cechy fali? Czemu nie?
Hipoteza de Broglie’a została wielokrotnie przetestowana. Strzelano elektronami przez przegrodę z dwiema szczelinami w najróżniejszych konfiguracjach i – tak, dobrze przeczuwasz – na ekranie pojawiały się upiorne prążki.
Ale jest tu jeszcze jeden detal, który dodaje sprawie głębi. Rzecz nie dotyczy wyłącznie jakiejś zwartej wiązki bilionów elektronów. Możesz kazać emiterowi wypuszczać cząstki pojedynczo, z wyraźnymi przerwami, tak aby jeden na pewno nie wpływał na drugiego. Powiedzmy, że co minutę wypuszczasz elektron i co minutę na ekranie pojawia się kolejna plamka. Początkowo będzie to wyglądać tak, jakby cząstki lądowały w losowych miejscach, ale kiedy kropek nazbiera się więcej – bum! – jak łupież powraca wzór interferencyjny.

Pomyśl o tym rezultacie. Każdy jeden elektron “wie”, gdzie wylądować, żeby stać się częścią nieprzypadkowego wzoru. Zdaje się interferować sam ze sobą, jakby przechodził przez dwa otwory naraz. Zachowuje się zatem, jak rozciągła w przestrzeni fala. Tyle że nie powinien nią być, bo na końcu, przy zderzeniu z ekranem pozostawia po sobie jedną kropkę… jak przykładna, pospolita, punktowa cząstka.
Czuję dezorientację…
Doskonale, czyli zaczynasz rozumieć skalę problemu. Zresztą de Broglie też był skołowany. Pomimo całej hecy ze szczelinami, pozostawał on wręcz przekonany, że elektron to w pierwszej kolejności zwarta cząstka. Dlatego wkrótce potem, chcąc sobie to wszystko uporządkować w głowie, zaproponował bardzo oryginalną wizję. Według niego każda subatomowa cząstka jest kuleczką w najbardziej klasycznym rozumieniu tego słowa. Jednakże nieustannie otacza ją coś, co fizyk określił jako fala pilotująca.

Elektron sam w sobie byłby więc prostą korpuskułą, ale stale towarzyszyłaby mu falowa otoczka, wpływająca na jego ruch. Stąd interferencja.

Od razu powiem, że większość kolegów de Broglie’a widziała tę sprawę zgoła inaczej. Niels Bohr, Werner Heisenberg i inni giganci przedwojennej fizyki orzekli, że fala ma w tym wszystkim kluczowe znaczenie, ale nie należy o niej myśleć aż tak dosłownie.
Jak niby mam myśleć o fali niedosłownie?
Mniej materialnie, bardziej matematycznie. Owszem, jeżeli chcesz opisać zachowanie cząstki, musisz podejść do niej jak do fali (i sięgnąć po równanie falowe Erwina Schrödingera – tego samego od zamykania kotków w pudełku). Jednak funkcja falowa nie jest czymś, co możesz zaobserwować, dotknąć lub polizać. To abstrakcyjne narzędzie, które mówi nam tylko, gdzie cząstka może się pojawić i z jakim prawdopodobieństwem.
Teraz zrobi się naprawdę ekscytująco/przerażająco (sam zdecyduj). Bohr i spółka uważali, że zamknięty w skrzynce samotny elektron nie funkcjonuje jako ściśle określony punktowy obiekt. Jest trochę jak mgła albo chmura wypełniająca całą dostępną przestrzeń. Ale też nie do końca, bo nie jest to materialna chmura, tylko chmura prawdopodobieństwa – tam, gdzie jest gęstsza (jaśniejsze prążki na ekranie), tam istnieje większa szansa na spotkanie punktowego elektronu.

I elektron pozostanie takim kwantowym “duchem” tak długo, dopóki żaden wścibski naukowiec nie spróbuje go podejrzeć. Kiedy włączy aparaturę – puff, metaforyczna mgła znika – a elektron natychmiast objawia się w ściśle określonym punkcie. Mówiąc po fizycznemu, następuje kolaps funkcji falowej.

Jeśli chcemy podać dokładny opis cząstki, to podać go możemy jedynie w postaci funkcji prawdopodobieństwa. Wówczas jednak okazuje się, że opisywany obiekt nie posiada nawet własności istnienia (jeśli istnienie można nazwać własnością). Jest mu właściwa tylko możliwość istnienia czy też tendencja do istnienia. Dlatego cząstki elementarne, które bada fizyka współczesna, mają charakter o wiele bardziej abstrakcyjny niż atomy demokrytejskie i właśnie wskutek tego mogą być bardziej odpowiednim kluczem do zagadek związanych z zachowaniem się materii.
Werner Heisenberg
Jest to kompletnie nieintuicyjne. Nie przypomina żadnego zjawiska fizycznego, jakie znasz ze swojego otoczenia. Ale działa.

Nie rozumiem. Skoro ta elektronowa fala nie jest namacalna, to skąd wiemy, że w ogóle istnieje?
Dla zwiększenia dramatyzmu pozwoliłem sobie wcześniej pominąć pewien wątek. Otóż eksperyment z dwiema szczelinami miał swój sequel. Sprawdzano w nim, co się wydarzy, kiedy przy przegrodzie ustawione zostaną detektory monitorujące zachowanie przemykających cząstek.
Naukowcy chcieli być podstępni i sprawdzić, w jaki sposób jeden mały elektron dokonuje absurdalnej sztuczki z przejściem przez dwa otwory jednocześnie. Tu czekał na nich zawód: wzór interferencyjny znikał. Podglądane elektrony kompletnie wyrzekały się falowej tożsamości, przemieszczając się prostymi trajektoriami, jak klasyczne cząstki. Akt obserwacji zmusił falę do przedwczesnego kolapsu. Elektron skonkretyzował swoją pozycję przed przegrodą i wybrał jedną ze szczelin.
Czyli cząstka to takie matematyczne widmo, które się ucieleśnia, kiedy je zawołamy?
Można tak to ująć, ale można też inaczej. W unowocześnionej wersji mechaniki kwantowej – kwantowej teorii pola (QFT) – cząstek w zasadzie nie ma. A przynajmniej nie w kategorii osobnych, punktowych “cosiów”. Elektron jako taki nie istnieje, istnieje natomiast pole elektronowe. Tak samo jak pole elektromagnetyczne, pole kwarkowe, pole gluonowe, pole Higgsa i tak dalej. Cały wszechświat to ocean niewidzialnych, przenikających się i reagujących na siebie pól kwantowych.
To, co interpretujemy jako cząstkę, jest wyłącznie chwilowym, lokalnym wzbudzeniem wybranego pola o określonych cechach. To pola kreują rzeczywistość. Mącąc je naszymi wścibskimi eksperymentami, doprowadzamy do skoków aktywności – “pików” wyłapywanych przez detektory jako deszcz fotonów, przelatujące elektrony albo ślady innego bohatera modelu standardowego.

To rozumowanie przy okazji prowadzi nas do dwóch interesujących spostrzeżeń. Po pierwsze, próżnia tak naprawdę nigdy nie jest absolutnie pusta. Bez przerwy kipi kwantowym potencjałem, kreując na drodze oddziaływań ławice tzw. cząstek wirtualnych. Po drugie, teoria pola gładko tłumaczy, dlaczego wszystkie cząstki elementarne danego rodzaju (np. wszystkie elektrony) są dokładnie takie same. Ponieważ każdy elektron to manifestacja jednego i tego samego pola, obejmującego całą przestrzeń.

W tym miejscu możemy też zboczyć w stronę filozofii i zapytać, czy taką cząstkę-zaburzenie nadal należy rozpatrywać w kategorii obiektu, czy może bardziej zdarzenia rozgrywającego w polu kwantowym? (A zmarszczka na tafli wody? Rzecz, czy zdarzenie?).
Ja wiem tylko tyle, że ten tekst jest już dość długi, a ponieważ dbam o dobrostan swoich czytelników, przejdę do podsumowania. Zatem, czym jest cząstka?
Odpowiedź zdecydowanie fałszywa: małą kulką budującą wszystko, co nas otacza.- Odpowiedź raczej fałszywa: rzeczywistą korpuskułą, ale szczelnie otuloną przez równie rzeczywistą falę pilotującą.
- Odpowiedź konwencjonalna/kopenhaska: wynikiem kolapsu abstrakcyjnej funkcji falowej, wywołanego aktem pomiaru (a o tym, czym jest pomiar, można dyskutować kolejne godziny).
- Odpowiedź nowoczesna: zaburzeniem któregoś z wszechobecnych pól kwantowych.
- Odpowiedź hipsterska: wielowymiarową drgającą struną, tak malutką, że z perspektywy naszych instrumentów może przypominać punktową cząstkę.

Pewne jest jedno. Subatomowe cząstki nie wyglądają i nie zachowują się jak nic, co znamy ze świata dużych, niekwantowych obiektów. Co prawda w pewnych okolicznościach potrafią wykazywać cechy zwykłej fali, a w innych właściwości zwartej korpuskuły – ale to wcale nie oznacza, że są jednym bądź drugim.
Możemy próbować to zgrabnie opisać, rozrysować albo sobie wyobrazić, ale nasze wysiłki prawdopodobnie i tak będą odległe od rzeczywistości. Pozostaje mi tylko powtórzyć zgrabną myśl Heisenberga: “musimy po prostu pamiętać, iż nasz codzienny język już się nie sprawdza; że znajdujemy się w królestwie fizyki, gdzie słowa niewiele znaczą”.
A TAK W OGÓLE TO… Niech cię ręka Bohra broni, żebyś kiedykolwiek nazwał foton, elektron, kwark, proton, czy neutron “cząsteczką”. Cząsteczka to odpowiednik molekuły, czyli struktury złożonej z wielu atomów, jak H2O, CO2, czy C2H6O. Czasami, w niektórych kontekstach (chemicznych, biologicznych) cząsteczka może zostać określona jako cząstka, ale raczej nie na gruncie fizyki i na pewno nie odwrotnie. Obiekty subatomowe to zawsze cząstki. Jeżeli zobaczysz tekst, który określa np. neutrino mianem cząsteczki, nawet nie kończ zdania. Od razu wyłącz zakładkę.
Takie artykuły mogą powstawać wyłącznie dzięki wsparciu patronów bloga. Rzadko kogoś wyróżniam imiennie, ale tym razem muszę, ponieważ Dariusz Karbarz zdecydował się w ubiegłym tygodniu na subskrypcję, wybierając najwyższy dostępny próg wsparcia. To dopiero druga taka sytuacja w całej historii mojej działalności. Dziękuję i kłaniam się nisko.
Wow jak zawsze świetny
I znów się trochę głowie wyjaśniło 🙂
To niesamowite, że coś tak namacalnego jak atom, nie mówiąc już o molekułach, może wykazywać cechy dualizmu korpuskularno-falowego. A skoro tak “duże” obiekty mu podlegają to dziwne, że jeszcze nie udało się ustalić jaki jest dokładnie mechanizm tych dziwnych zachowań i zjawisk.
Do końca się nie udało, ale wiemy sporo więcej niż w czasach ojców MK. IMO trochę światła na ten temat rzuca koncepcja dekoherencji wraz z darwinizmem kwantowym (współtworzonym zresztą przez naszego Wojciecha Żurka).
Będzie może ciemny motyw na stronie?
Fantastiko
Dualizm fali elektromagnetycznej oraz kwantowośś wsksazuje, że fala kryje jakis zdeterminowacny rozwój zdarzeń.
Nie wskazuje. Wygląda, że mamy tylko prawdopodobieństwa.
Super artykuł jak zwykle.
Mnie osobiście bardziej przekonuje hipoteza zmiennych ukrytych, lub hipoteza de Broglie’a‑Bohma, bo próbuja wyjaśnić naurę korpuskularno-falową. Natomiast interpretacja kopenhaska (promowana przez pana Bohra i spółkę) do mnie nie przemawia, ponieważ skupia sie na wzorach, które super wszystko opisują, ale nie wyjaśniają przyczyn…
Tak na marginesie, bardzo podobało mi sie porównanie autora z innego artykułu, że interpretacja kopenhaska to forteca wzniesiona przez Bohra i spółkę, otoczona fosą, w której pływaja wygłodniałe rekiny. Czyli nie do ruszenia 🙂
Tak, widziałem to jak na dłoni, kiedy kilka lat temu zdarzyło mi się przeprowadzić małą ankietę na temat interpretacji MK wśród polskich pracowników naukowych. Szkoła kopenhaska wciąż okazuje się zdecydowanym liderem.
Co przy tym ciekawe, nie ma żadnego obiektywnego powodu, który kazałby stawiać pomysły Bohra ponad innymi interpretacjami. Pamiętam, że jeden z ankietowanych bardzo otwarcie uzasadnił swój wybór tym, że… po prostu tak go uczono i tego się trzyma. 🙂
Uff, nareszcie jakieś naukowe mięsko po różnych takich… farmazonach. Dobrze, bo już się chciałem poskarżyć na braki w zaopatrzeniu…
Ten tekst ledwo doczołgał do siedmiuset wyświetleń, farmazon prawie 9k (co jest obecnie rekordem, a powinno być normą). Cóż mogę rzec… ¯\(ツ)/¯
Ech, mam nadzieję że z tych licznych wyświetleń wyniknie jeszcze jakaś korzyść. Może tak przy okazji, kogoś zainteresowanego trzodą chlewną skusi jakiś tekst o kwantach?
Chciałbym w to wierzyć.
A może trzeba dorzucić czasem jakiś temat dla starych czytelników? Jeśli o mnie chodzi, to chętnie dowiedziałbym się, co się dzieje z niemieckim stellaratorem i niby dlaczego chcą się podzielić technologią z wszystkimi chętnymi. Czyżby klapa? Oficjalne strony Instytutu Plancka są dziwnie lakoniczne. Takich temacików jest pełno.
Osobiście pochłaniam wszystkie teksty jakie się tutaj pojawiają. I uważam, że oba rodzaje — “farmazony” i i te bardziej naukowe mają swoją wartość — wszystkie one sprawiają, że poszerza się światopgląd😊 (No i można zabłysnąć na imprezie przytaczając jakąś ciekawostkę😁)
Chyba nigdy nie czytałam o cząstkach w tak zrozumiały sposób 🙂 Aż mi się przypomniała Anielka
Cudne. :3
W eksperymencie Younga zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz, mianowicie w jaki sposób detektor robi pomiar którym otworem leci cząstka? Czy detektory by wskazać że cząstka w niego wleciała/przeleciała nie musi najpierw wejść z nią w interakcję? np. pochłonąć ją i wyemitować od nowa. Jeśli tak to sam detektor zmienia ruch cząstki
Atom mówi nam, jacy jesteśmy wielcy. Wszechświat mówi, jacy jesteśmy mali.