Próbowałeś kiedyś wyobrazić sobie zupełnie nowy kolor? Ja próbowałem. Kiedy jako nastolatek rozpocząłem swoją przygodę z dziełami sir Terry’ego Pratchetta, już w pierwszej książce trafiłem na opis oktaryny – ósmej barwy Świata Dysku, dostępnej wyłącznie oczom czarodziejów i kotów. Koloru Magii.
Oktaryna, kolor magii. Żywy, jaskrawy, wibrujący, był bezdyskusyjnym odcieniem wyobraźni, ponieważ gdziekolwiek się pojawiał, stanowił znak, że zwykła materia jest zaledwie sługą mocy magicznego umysłu. Był czarem uwidocznionym. Chociaż Rincewind zawsze uważał, że wygląda jak fiolet z domieszką zieleni.
Niestety, tak jak nie doczekałem się w jedenaste urodziny odwiedzin sowy z listem w dziobie, tak nie było mi dane ujrzeć oktaryny. Najwyraźniej nie jestem materiałem na czarodzieja.
Ale od czego mamy naukę? Do czasopisma Science wpłynął niedawno artykuł opisujący odkrycie “Nowego koloru poprzez stymulację pojedynczych fotoreceptorów”. Co prawda, nie przypomina on wibrującego mariażu fioletu z zielenią, a bardziej niespotykanie nasycone połączenie niebieskiego i zielonego — ale to już coś. Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley nadali odkrytej barwie krótką nazwę: olo.
Jak można odkryć kolor? To katalog kolorów nie jest zamknięty?
Żeby to ustalić, trzeba najpierw pochylić się nad samym pojęciem koloru. Mamy przy tym do rozpakowania dwa wątki: fizyczny i biologiczny. Zacznijmy od tego pierwszego.

Oko człowieka ewoluowało w taki sposób, że rejestruje tylko ograniczony, śmiesznie wąski wycinek widma elektromagnetycznego. Jeżeli nie jesteś mutantem, wężem lub pszczołą widzisz tylko fale o długości od około 380 do 750 nanometrów. W tym zakresie mieszczą się wszystkie barwy tęczy: od fioletu, przez niebieski, cyjan, zielony, żółty i pomarańcz, aż po czerwień. Fale krótsze od fioletu (ultrafiolet, promienie gamma) lub dłuższe od czerwieni (podczerwień, fale radiowe) pozostają przed nami ukryte. Może i to lepiej, bo wrażliwość aparatu wzrokowego np. na wszechobecne mikrofale, mogłaby być naprawdę uciążliwa.
Teraz druga połowa problemu. Żeby fala elektromagnetyczna o długości, dajmy na to 635–770 nm, stała się dla naszego mózgu “czerwienią”, musi zostać zarejestrowana i podana dalej przez odpowiednie fotoreceptory. Tę rolę pełnią wyspecjalizowane komórki osadzone w siatkówce ludzkiego oka, nazywane czopkami.

Mamy trzy rodzaje czopków, które są wrażliwe na różne długości fali świetlnej:
- czopki S (od ang. short) — reagują na krótkie fale, np. fioletowy,
- czopki M (medium) — reagują na średnie fale, np. zielony,
- czopki L (long) — reagują na długie fale, np. czerwony.
Rozważmy banan.

Jeżeli pójdziesz do kuchni i spojrzysz na owoc, fale światła o określonej długości odbijają się od jego powierzchni i trafiają do twoich oczu, aktywując czopki L i M w podobnym stopniu, a czopki S prawie wcale. Twój mózg zinterpretuje ten konkretny wzór aktywacji jako kolor żółty. Tak powstaje zmysłowe wrażenie barwy. To sposób, w jaki nasz mózg interpretuje różne kombinacje aktywności trzech rodzajów czopków.
Pojawia się tu jednak pewien kluczowy aspekt. Otóż światło zawsze pobudza więcej niż jeden rodzaj receptorów naraz. Promień świetlny, który aktywuje czopki M, przeważnie będzie również w jakimś stopniu drażnić czopki L lub czopki S albo jedne i drugie.

Co zabawne, możliwa istnieje też konfiguracja, która uruchamia czopki L i czopki S z pominięciem pośrednich czopków M. W ten sposób odbieramy róż/purpurę/magnetę, czyli barwy, które fizycznie rzecz biorąc… nie istnieją. Jeśli jesteś zdziwiony, pomyśl o tym, że przy rozszczepianiu światła pryzmatem, nigdy nie widać różu. To kolor percepcyjny, dzięki któremu mózg wypełnia sobie lukę między czerwienią a fioletem, leżącymi po przeciwnych stronach spektrum.

Ale to tylko poboczna ciekawostka. Zmierzam do tego, że nie ma naturalnego światła, które aktywuje tylko jeden rodzaj czopków, pozostawiając pozostałe dwa całkowicie nienaruszone.
Co by się stało, gdybyśmy mogli aktywować jeden rodzaj czopka?
Właśnie to pytanie zadał sobie zespół naukowców pod kierownictwem Rena Nga z Berkeley. Opracowali oni super-wyrafinowany system badawczy o nazwie Oz (tak, to od “Czarnoksiężnika z Krainy Oz” i jego Szmaragdowego Miasta — naukowcy lubią literackie odniesienia), który wykorzystuje precyzyjnie sterowane lasery, pozwalające strzelać mikroskopijnymi dawkami światła wprost do wyselekcjonowanych komórek na siatkówce.
Wcześniej badacze użyli adaptacyjnej optycznej tomografii koherentnej (AO-OCT) do spektralnej klasyfikacji czopków w oku każdego z uczestników eksperymentu. W ten sposób sporządzili coś w rodzaju wirtualnej mapy siatkówki, wskazującej, gdzie dokładnie znajdują się czopki S, M i L. Następnie dokładnie prześledzili ruch oka na poziomie komórkowym (bo twoje oko zawsze wykonuje mimowolne ruchy) i przeszli do tego co najlepsze, czyli precyzyjnego pieszczenia wybranych czopków — ale tylko rodzaju M — mikroimpulsami lasera.

W kameralnej próbie wzięło udział pięciu ochotników, w tym trzech współautorów badania (przynajmniej nikt im nie zarzuci, że męczyli osoby postronne) oraz ich dwóch gości z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, którym nie zdradzono celu eksperymentu. Każdy z uczestników został usadowiony w zaciemnionym laboratorium i poproszony o zaciśnięcie zębów na specjalnym uchwycie, aby możliwie unieruchomić głowę.

Podczas gdy lasery, lustra, modulatory i detektory światła pracowały wokół badanych, przed ich oczami formował się maleńki świetlisty kwadracik — mniej więcej wielkości paznokcia widzianego z odległości wyciągniętej ręki. I w tym kwadracie zobaczyli… coś nowego.
Uczestnicy eksperymentu opisali to coś jako “niebieskozielony o niespotykanym nasyceniu”. Była to reakcja mózgu na sygnał, którego nigdy wcześniej nie otrzymał od układu wzrokowego. Oczarowani naukowcy nazwali to zjawisko kolorem olo.

Jak dokładnie wyglądał ten “nowy kolor”?
To jedno z tych nieznośnych wyzwań, od których ludzki umysł dostaje niekontrolowanej czkawki. Coś jak próba zwizualizowania sobie czterowymiarowego hipersześcianu w rzeczywistości obsługującej tylko trzy wymiary przestrzenne — niby można, ale będzie to przypominało origami złożone przy pomocy blendera. Ostatecznie nasza wyobraźnia i tak będzie uciekała do czegoś znajomego.
Według Rena Nga, najbliższą rzeczą do olo, którą można by wyświetlić na ekranie komputera, jest soczysty turkus lub, jeśli wolisz posługiwać się kodem szesnastkowym: #00ffcc
. To punkt wyjścia. Teraz wyobraź sobie, że edytujesz taki turkus w programie graficznym, konsekwentnie przesuwając suwak nasycenia. W pewnym momencie osiągasz limit tego, co jest w stanie wyświetlić jakikolwiek monitor. Olo leży jeszcze dalej. Poza skalą naturalnej percepcji oka.

Bez wątpienia mamy tu do czynienia z jakimś fenomenem — czymś, czego doświadczyło raptem pięć osób na Ziemi. Nie wszyscy są jednak przekonani, że fenomen ten powinno się traktować w kategorii nowego koloru.
Rolę naczelnego marudy wziął na siebie John Barbur, zajmujący się optyką na Uniwersytecie St George’s w Londynie. Zapytany o sprawę przez dziennikarzy Guardiana, stwierdził, że olo to tylko “bardziej nasycona zieleń”, a praca jego kolegów “ma ograniczoną wartość”.
Znów wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy kolor. Z całą pewnością nie kupisz farby olo w Castoramie, nie zobaczysz go w tęczy (ale różu też nie), ani na wyświetlaczu nowego iPhone’a. Z drugiej jednak strony, skoro każdy standardowy odcień zieleni jest skutkiem aktywacji czopków M i czopków L (w mniejszym stopniu, ale jednak), to czy efekt powstały przez stymulację wyłącznie czopków M — jest nadal zielenią? Nie wiem, ale dopisuję tę wątpliwość do listy rozkosznie drażliwych tematów, które można znienacka rzucić w towarzystwie i obserwować, jak świat płonie.

Byłbym również ostrożny z deprecjonowaniem samej wartości naukowej badania. No dobra, publikacja opisująca nowy kolor nie brzmi jak najdonioślejsze odkrycie roku — jednak chodzi tu o coś znacznie poważniejszego. Inżynierowie z Berkeley widzą w systemie Oz realny potencjał medyczny. Będzie on dalej rozwijany przede wszystkim jako instrument, służący diagnostyce pacjentów z zaburzeniami wzroku, czy choćby leczeniu osób dotkniętych daltonizmem.
Olo to tylko dodatek. Barwny dodatek. (Ale wciąż nie tracę nadziei na oktarynę).
TAK W OGÓLE TO… W tym czasie krewetka modliszkowa (właśc. rawka błazen) z politowaniem śmieje się z ludzkich prób zobaczenia “nowego koloru”. Jej oczy mają aż 16 rodzajów czopków (w porównaniu do naszych marnych trzech) — pozwalając agresywnemu skorupiakowi na widzenie w ultrafiolecie oraz podczerwieni, rejestrowanie zmian w polaryzacji światła, a podobno nawet na odróżnianie amarantowego od łososiowego.
Gdyby takiej osobie, która miała przyjemność zobaczyć “olo” wręczyć zestaw farb do malowania np. olejnych, to wydaje się, że przez odpowiedni dobór kolorów (zielony, niebieski lub inne dodatki zbliżone barwą) i kombinację ich mieszania z próbą rozjaśniania i przyciemniania, udałoby się jakoś osiągnąć takie nasycenie. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby mając do tego narzędzia nie dało się odtworzyć głębi widzianego koloru.
Ta osoba z pewnością byłaby w stanie odtworzyć ten kolor, ale nie byłaby w stanie go zobaczyć. Ty również go nie zobaczysz, ponieważ jest on widziany tylko pod określonym warunkiem, a warunkiem tym była odpowiednia stymulacja, która — jak zrozumiałam — nie występuje w naturze? Ogólnie ten temat sprawia, że podnosi mi się ciśnienie a mózg pulsuje w niezrozumianym rytmie. Skoro kolor to kwestia percepcji, to czy cokolwiek jest jakiegokolwiek koloru? Czy wszystko wokół mnie jest białe i czarne a kolory które widzę są tylko majakiem moich czopków? Ugh.
“wciąż nie tracę nadziei na oktarynę” — na razie możesz pocieszyć się nektaryną.
Jest chyba więcej kolorów percepcyjnych tj. powstających tylko w wyniku mieszania farb (sraczkowy?). Mnie intryguje czy wewnętrzne doznanie danego koloru jest wspólne wszystkim ludziom czy zróżnicowane. Np. czy mój żółty jest mojszy i ładniejszy niż twój?
Czytałem kiedyś dyskusję na ten temat. Ogólna konkluzja była taka, że skoro budowa aparatu wzroku jest dokładnie(?) poznana i jest taka sama u wszystkich to i doznania poznawcze powinny być takie same. Czyli mój żółty jest taki sam jak Twój. Ale…wiadomo, że istnieją wariacje osobnicze, nieznaczne odchylenia, itp., więc niewielkie różnice w postrzeganiu np.kolorów mogą być.To dlatego może mężczyźni nie rozpoznają koloru delfinowego (określenie mojej koleżanki) a kobiety z łatwością?😂
To jest całkiem ciekawa zagwozdka, bo tak: zwykle w oku jest ponad 60% czopków L, 30% M i 10% S — ale tylko zwykle, ponieważ u dwóch zdrowych osób te wartości mogą się znacznie różnić. Jednocześnie trafiłem badanie H. Hofera z 2005, które przekonuje, że nawet wyraźne rozbieżności nie wpływają na rozróżnianie barw tak mocno, jak można by się spodziewać (co nie znaczy, że w ogóle).
Owa dyskusja dotyczyła postrzegania koloru zielonego i kończyła się wnioskiem, że w zasadzie wszyscy postrzegamy zielony(a ogólnie kolor) tak samo. Owe odchylenia osobnicze nie wpływają jakoś szczególnie na percepcję tzn: raczej nie ma szans, że zielony zobaczę jako amarant. Ale sam pomysł wart głębszego zbadania: czy jeśli mówię “o, żółty owoc!” to widzimy to żółte tak samo?
Z jednej strony aparat biologiczny wszyscy mamy z grubsza taki sam, ale… interpretacji sygnałów dokonuje mózg. Mózg każdy ma z grubsza również taki sam. Natomiast percepcja jest tak indywidualna, że nie da się definitywnie i jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czy wszyscy widzą tak samo. Mimo wszystko uważam, że każdy kolory postrzega tak samo. Z tego prostego powodu, że wszyscy zgadzają się, które połączenia kolorów są kontrastowe lub jaskrawe. Jakby ludzie widzieli kolory różnie, to tych kombinacji byłoby zbyt dużo i musieliby się nie zgadzać ze sobą.
Z ciekawostek: może się zdarzyć, że urodzi się kobieta z tetrachromią (będzie miała 4 typy czopków). Ojciec musi być daltonistą, a matka być nosicielką daltonizmu (kobiety same daltonizmu nie mają). W ten sposób będzie miała 3 normalne czopki i 1 zdegenerowany jak w daltonizmie. Dzięki temu możliwe jest widzenie większej liczby kolorów niż normalnie.
Pantone powinien wybrać olo kolorem roku 2026.
Te oczy krewetki wcale nie są takie super, może i mają więcej typów receptorów, ale w testach odróżniania barw wypadały bardzo słabo, co sugeruje że nie mieszają kolorów jak my. Więc nie ilość a jakość ma znaczenie! Ale jakiś zakres podczerwieni czy ultrafioletu to ciekawie by było widzieć. Kamera w telefonie widzi bliską podczerwień i widzi jak się świeci żarówka w pilocie do telewizora, ale to interpretuje jako bardzo jasny fiolet. Niby kolor którego nie widzimy, ale i tak w znany nam sposób :/
To ja tak w temacie tej Listy Towarzyskiej Zagłady wtrącę za pozwoleniem swoje trzy grosze w celu ochrony przed zagładą.
1. Planeta karłowata to niestety nie planeta podobnie jak świnka morska (gryzoń) nie jest świnią (parzystokopytne) jak mogłaby nazwa sugerować.
2. Oczywiście, że tak. Rośnie z zapylonego kwiatka.
3. Absolutnie NIE! Nie ma własnego metabolizmu a i zdolność rozmnażania jest też mocno dyskusyjna bo nie ma potrzebnych do tego własnych rybosomów i musi korzystać z rybosomów bakterii lub innej zainfekowanej komórki. Posiadanie niektórych cech organizmów żywych nie czyni wirusa organizmem żywym podobnie jak posiadanie kół nie sprawia, że kontener na śmieci jest samochodem. Podobnie cztery nogi, ogon i futro to nie koniecznie kot choć oczywiście kot bez wątpienia powinien mieć wszystkie z wymienionych.
4. To chyba jedyny punkt który może faktycznie doprowadzić do Zagłady. Nie tylko Towarzyskiej. Jako Europejczyk stwierdzam stanowczo i autorytarnie: Europa to kontynent (a świat niech płonie).
5. Olo to nowy kolor. KAŻDY kolor jest ostatecznie tylko kolorem percepcyjnym. Obiektywnie istnieje tylko fala elektromagnetyczna o długości np. 700 nm. A to, że nasze mózgi interpretują to jako kolor czerwony to już zupełnie inna historia. Jeżeli więc w jakiejś konfiguracji pobudzenia czopków mózg interpretuje coś jako kolor “olo” to jest to kolor. A że w naturze nie istnieją warunki w których moglibyśmy go zobaczyć to aż do owego eksperymentu nie byliśmy świadomi.
Dzięki za ten wpis. Słyszałem o odkryciu nowego koloru, ale nikt tak szczegółowo i przystępnie tego nie wyjaśnił — jak zawsze fajnie się czytało. Natomiast ostatnie zdanie wprowadza w błąd — dam sobie rękę odciąć, że w całym wszechświecie nie istnieje nikt ani nic, kto (lub co) odróżnia amarantowy od łososiowego 😉
To, że nie mamy czopków wrażliwych na gamma i na promieniowanie Roentgena jest zrozumiałe, w przyrodzie bardzo rzadko występuje w wyraźnie szkodliwym natężeniu. Jednak to dziwne, że nie mamy czopków wrażliwych na UV, w natężeniu wyraźnie szkodliwym w przyrodzie występuje często i nietrudno go uniknąć. Powinny wyewoluować.
Czopki na UV wyewoluowały, ale zaniknęły gdzieś u przodków ssaków wraz z czopkami na zieleń przez nocny tryb życia. Większość ssaków widzi tylko czerwień i błękit, powtórne wyewoluowanie widzenia zieleni jest rzadkie, wię czego się spodziewać po jeszcze mniej potrzebnym UV.