Prawdopodobnie nie jesteś tego świadomy, ale około 70 tysięcy lat temu dumni przedstawiciele młodego gatunku Homo sapiens stanęli na skraju zagłady. Wtedy to na Sumatrze nastąpił wybuch superwulkanu nazwanego wiele pokoleń później Toba. Nie była to standardowa erupcja, lecz pełna “ósemka” w ośmiostopniowym indeksie eksplozywności wulkanicznej (VEI). Kataklizm, jaki zdarza się na Ziemi nie częściej niż raz na kilka tysięcy lat.
Toba
Wulkan został dosłownie rozsadzony, a w miejscu potężnej góry znajduje się obecnie jezioro kalderowe o średnicy 100 kilometrów. Jednak sam wybuch Toby, choć bez wątpienia efektowny, stanowił problem drugiej kategorii. Istotniejsze było to, co mu towarzyszyło, zwłaszcza wyrzucenie do atmosfery co najmniej 7 miliardów ton kamieni, pyłów i gazów. Gdybyście się zastanawiali, czy to dużo, podpowiem, że dla zrównoważenia takiej masy potrzebowalibyśmy ponad pół miliona Wież Eiffla. Wulkan Hunga Tonga-Hunga Ha’apai, który zaliczył medialną eksplozję na początku 2022 roku, musiałby wybuchać codziennie przez trzy lata (!), żeby osiągnąć podobny wynik.

Superwulkan Toba wypluł z siebie dosyć materiału, żeby odciąć dopływ światła i wywołać globalną, przydługą zimę. Zdaniem antropologów tamte wydarzenia ograniczyły paleolityczną populację człowieka rozumnego – i tak jeszcze bardzo skromną – do zaledwie kilku tysięcy osobników. Oznacza to, że prapradziadkami całej współczesnej ludzkości była garstka rozproszonych ocaleńców, którzy łącznie nie zapełniliby nawet średniego miasteczka. 90% przedstawicieli Homo sapiens zginęło na skutek głodu, stanowiącego bezpośredni wynik zerwania łańcuchów pokarmowych.
Powtórka jest pewna
Zła wiadomość jest taka, że erupcja o sile Toby, to żaden ewenement w długich dziejach Ziemi. Eksplozja zasługująca na najwyższą notę w skali VEI przydarza się światu średnio co jakieś 50–100 tysięcy lat.

Wiemy o tym wszystkim dzięki dawnym pyłom wulkanicznym odnajdywanym w warstwach geologicznych. Próbki pozwalają naukowcom całkiem precyzyjnie określać kiedy, gdzie i w jakiej ilości zostały one wyrzucone na powierzchnię Ziemi. Przykładowo, historia Toby została zrekonstruowana na bazie charakterystycznych osadów odnajdywanych od Indochin aż po wschodnią Afrykę. Z kolei bąbelki powietrza zachowane w lodowcach pomogły ustalić, że zaraz po eksplozji doszło do nagłej zmiany składu atmosfery (zwłaszcza wzrostu stężenia dwutlenku siarki), co z kolei musiało mocno zachwiać klimatem.
Symulacje komputerowe z 2009 roku sugerują, że ówczesna atmosfera przepuszczała nawet 90% mniej promieni słonecznych niż obecnie, w wyniku czego średnia temperatur spadła o ponad 10 stopni Celsjusza. A jak wiemy z autopsji, nawet jeden stopień w skali globalnej nie jest czymś, co da się zignorować.
Co prawda, masz prawo uważać, że jesteśmy odrobinę bardziej rozwinięci od naszych przodków z epoki kamienia; ale musisz też mieć na uwadze, że obecną Ziemię zamieszkują nie tysiące, lecz 7 miliardów ludzi. To 7 miliardów gęb do wykarmienia. Oznacza to, że nawet lekka zima wulkaniczna, która ograniczyłaby plony o kilkanaście procent, z łatwością doprowadziłaby do śmierci milionów istnień.
Naukowcy zidentyfikowali dwadzieścia potencjalnych superwulkanów. Najbardziej znany jest oczywiście Yellowstone położony na terenie najstarszego parku narodowego w Stanach Zjednoczonych. Geolodzy mają dowody na przynajmniej pięć niewyobrażalnych eksplozji, jakie wystąpiły w tym regionie w ciągu ostatnich 10 milionów lat. Ostatnia miała miejsce 640 tysięcy lat temu, więc jeszcze przed narodzinami neandertalczyków i pierwszych Homo sapiens.
Osławiony Yellowstone
Yellowstone leży tuż nad olbrzymią plamą ognia, wypływającą bezpośrednio z płaszcza planety. Magma podgrzewa liczne gejzery oraz gorące źródła, a cały teren cyklicznie unosi się i opada, jakby oddychał. Ostatnia supererupcja pozostawiła tu bliznę w postaci kaldery o średnicy 70 kilometrów. Kiedyś przez ten otwór ulało się dość lawy, żeby pokryć obszar porównywalny z połową województwa śląskiego.
Kiedy podziemna komora ponownie się zapełni, a ciśnienie osiągnie wartość krytyczną, historia może ulec powtórzeniu. Ludzkość po raz pierwszy w swoich spisanych dziejach (70 tys. lat temu trudno było o kawałek papirusu), zostałaby wystawiona na taką próbę.

Eksplozja o sile, przy której bomba jądrowa z Hiroszimy to nędzny kapiszon, unicestwiłaby sporą część stanów Montana, Idaho i Wyoming. Szczęście w nieszczęściu, nie są to najgęściej zaludnione regiony Ameryki. Gorzej, że lawa, pyły i gazy sączyłyby się krateru przez dni lub nawet tygodnie.
Symulacje opracowane przez zespół Larry’ego Mastina zakładają, że na najbliższe stany spadłaby metrowa warstwa materii wulkanicznej, zaś większość kraju pokryłoby przynajmniej kilka centymetrów popiołu. Powietrze przepełniłoby się toksycznymi i szorstkimi drobinami, nieporównywalnymi z tym co wdychamy podczas domowego grilla. Istne piekło, nie tylko dla astmatyków. W dalszej kolejności, pyły spadałyby na ziemię wraz z czarnym deszczem, przenikając do wód gruntowych. To niestandardowy rodzaj zanieczyszczenia, na który żadna miejska oczyszczalnia nie jest gotowa.

Tylko pozornie trywialną kwestią pozostaje sam opad pyłu. Materiał wulkaniczny jest wielokrotnie cięższy od śniegu, toteż jego półmetrowa warstwa zarwałaby mnóstwo dachów, uszkodziła niejeden budynek, jak również sparaliżowała komunikację w miastach centralnego USA.
Wreszcie ziściłby się najczarniejszy scenariusz związany z wybuchem Yellowstone, czyli nadejście zimy wulkanicznej. Toksyczny popiół zawierający siarkę i fluorki skaziłby amerykańskie pola, z kolei drobny pył krążący latami w stratosferze, globalnie zmniejszyłyby natężenie światła. Dodajmy do tego skażenie wody, żeby otrzymać prosty przepis na zdewastowanie rolnictwa w Stanach Zjednoczonych, jak również odczuwalne uszczuplenie plonów na wszystkich kontynentach.
A TAK W OGÓLE TO… W ciągu ostatnich kilku milionów lat obszar Yellowstone był świadkiem przynajmniej kilku ekstremalnych erupcji. Dwie z nich (2,2 mln i 640 tys. lat temu) osiągnęły najwyższy, 8 stopień w skali VEI, wpływając na całą planetę.
Superkoszty superwulkanu
Przebudzenie Yellowstone jest na tyle realne, że amerykańska Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego pokusiła się już o szacowane potencjalnych strat, na wypadek nagłej supererupcji. Urząd spekuluje o 3 bilionach dolarów – sześćset razy więcej niż bilans powodzi, jaka zrujnowała Niemcy w 2021 roku i czterdzieści razy więcej niż koszty wygenerowane po przetoczeniu się huraganu Katrina latem 2005. Byłby to rzecz jasna największy rachunek wystawionym do tej pory ludzkości przez Matkę Naturę. Jednak pomimo dziesięcioletniej klęski głodu, przetasowań geopolitycznych, wielkich migracji i bezprecedensowego krachu finansowego, jako cywilizacja, prawdopodobnie zdołalibyśmy się pozbierać.
Na koniec mam jednak kilka słów otuchy. Wulkanolodzy nieustannie monitorują Yellowstone i na tę chwilę nie dostrzegają żadnych oznak rychłej apokalipsy. Komora magmowa oraz cała skorupa ziemska podlegają ciągłym zmianom, w związku z czym kolejne erupcje nie muszą wyglądać tak samo, ani wypadać regularnie jak w zegarku. Być może gorący bąbel wpadł pod wyjątkowo grubą warstwę litosfery i nie da o sobie znać przez miliony lat. Sprzyja nam też relatywna krótkość ludzkiego życia.
Według rachunków naukowców z USGS (United States Geological Survey), szansa, że amerykański superwulkan zmiecie z tego padołu akurat nasze pokolenie wynosi mniej niż 0,001%. Cytując klasyka:
