Diuna podobnie do Gwiezdnych Wojen, jest nie tyle rasowym science-fiction, co raczej operą kosmiczną, raczej w lekki sposób traktującą realizm i warstwę naukową. Mimo to, w obu przypadkach autorom udało się wykreować miejsca akcji, które faktycznie mogłyby gdzieś we wszechświecie istnieć. Dotyczy to zarówno krążącej wokół dwóch słońc planety Tatooine, jak również ekstremalnie wysuszonej Arrakis, znanej szerzej jako Diuna.
To coś więcej niż tylko ogólny domysł. Świat zarysowany w prozie Franka Herberta i przeniesiony na ekran przez Denisa Villeneuve’a (o ekranizacji Davida Lyncha lepiej zapomnieć), doczekał się dogłębnej analizy ze strony naukowców. Alex Farnsworth i Sebastian Steining z Uniwersytetu Bristolskiego oraz Michael Farnsworth z Uniwersytetu w Sheffield, połączyli siły, tworząc pełnowartościowy komputerowy model symulujący surowy klimat Arrakis.
Badacze wykorzystali z tych samych metod, które znajdują zastosowanie przy analizowaniu atmosfer planet pozasłonecznych oraz przy przewidywaniu zmian klimatycznych na Ziemi. Symulacja fizyków uwzględniała więc nie tylko podstawowe prawa fizyczne, ale również skład atmosfery Arrakis, wielkość planety, jej ukształtowanie, naświetlenie i tak dalej. Wszystkie te szczegóły wyłowiono z kolejnych tomów powieści, jak również z Encyklopedii Diuny, napisanej w 1984 roku przez Willisa E. McNelly’ego i innych współpracowników Herberta.
Superkomputer analizował wprowadzone dane przez trzy tygodnie, tworząc na tej podstawie model, który okazał się rzeczywiście przypominać książkową Arrakis, ze zdecydowaną przewagą skał i wszechobecnego piasku. Temperatury, zależnie od pory roku oraz szerokości geograficznej powinny oscylować w granicach od ‑75°C do 75°C. Najwyższe (jak i najniższe) wyniki padałyby jednak nie w okolicach równika i zwrotników, lecz bliżej biegunów.
A co z wilgotnością powietrza, która według książek miała być wręcz niewiarygodnie niska? Symulacje są tu odrobine mniej surowe i wskazują, że latem i jesienią na wyższych szerokościach geograficznych, zwłaszcza w rejonach górskich, powinni zdarzać się incydentalne opady deszczu.
Ziemski rekord upału wynosi 56°C, a obszar, gdzie go odnotowano nieprzypadkowo nosi miano Doliny Śmierci. Czy zatem takie piekło mogłoby zostać skolonizowane przez ludzi?
Wydaje się, że to możliwe, ale podobnie, jak w prozie Herberta, w bardzo ograniczonym zakresie, a utrzymanie tam osad wymagałoby olbrzymiego wysiłku technicznego i logistycznego. Jednak w przeciwieństwie do książek, najkorzystniejsze warunki (choć i tak bardzo surowe) oferowałyby nie obszary polarny, lecz strefa międzyzwrotnikowa, głównie przez stosunkowo niskie amplitudy (15–45°C) i… suchość. Powód jest prosty: przy małej wilgotności powietrza, ekstremalne temperatury stają się nieco znośniejsze dla organizmu, niż kiedy jest parno.
Rzecz jasna, równocześnie oznaczałoby to permanentny problem z zaopatrzeniem w pitną wodę. W takich warunkach, wymyślone przez autora fremeńskie filtraki, przechwytujące każdą kroplę płynnych wydzielin ciała – byłyby jak najbardziej wskazane.