Masz czasem wra­że­nie, że wszech­świat chce ci przy­wa­lić? Może akurat zgu­bi­łeś klucze do domu, coś chrup­nę­ło pod maską samo­cho­du, albo trafił ci się 45-sekun­do­wy blok iry­tu­ją­cych reklam na YouTu­bie, kiedy jesteś w środku zmy­wa­nia naczyń i nie masz jak kliknąć przy­ci­sku “pomiń”. To okropne (zwłasz­cza to ostat­nie), ale są też ludzie, którzy napraw­dę obe­rwa­li od wszech­świa­ta. Fizycz­nie, kamieniem.

Bez paniki. Chociaż każdego roku do atmos­fe­ry wpada około 40 tysięcy ton kosmicz­ne­go gruzu, zde­cy­do­wa­na więk­szość to mikro­me­te­ory wypa­ro­wu­ją­ce bez śladu, na długo przed zbli­że­niem do gruntu. Szacuje się, że do powierzch­ni Ziemi dociera tylko od 6 tysięcy do 17 tysięcy mete­ory­tów rocznie.

Gęsta atmos­fe­ra to naj­sku­tecz­niej­sza tarcza pla­ne­tar­na. Przy­pa­la spa­da­ją­ce obiekty do 1800 stopni, zadając im inten­syw­ny ból i znie­chę­ca­jąc poten­cjal­nych intru­zów. Dzięki atmosfero!

To nadal brzmi jak spora liczba…

I tak, i nie. Kiedy uświa­do­misz sobie roz­mia­ry i zago­spo­da­ro­wa­nie świata, szybko doj­dziesz do wniosku, że wcale nie tak łatwo przy­pad­ko­wo trafić w czyjąś głowę. Mimo usil­nych starań naszej cywi­li­za­cji, lasy, pusty­nie, góry, stepy, lodowe pust­ko­wia i inne nie­za­miesz­ka­łe obszary wciąż sta­no­wią 90% powierzch­ni lądów. Z kolei same lądy zajmują niecałe 30% powierzch­ni całej planety. Wystar­czy przy­po­mnieć, że wszyst­kie kon­ty­nen­ty łącznie są mniej­sze od Pacyfiku.

Niby każdy wie, ale czasem warto sobie przy­po­mnieć, że Ziemia to przede wszyst­kim Błę­kit­na Kropka.

Jeżeli już zbłą­ka­ny kawałek pla­ne­to­idy spadnie na Ziemię, to sta­ty­stycz­nie naj­czę­ściej wylą­du­je w miejscu, w którym nikt nie wrzuci go na TikToka. Tym samym szansa na to, że któryś z tysięcy mete­ory­tów trafi w teren zur­ba­ni­zo­wa­ny i rąbnie akurat w dach naszego domu, mimo wszyst­ko nie może być zbyt wysoka. Roz­waż­my to.

Powierzch­nia całej Kuli Ziem­skiej to 510 milio­nów km2, a jej popu­la­cja wynosi 8 miliar­dów miesz­kań­ców. Zakła­da­jąc, że czło­wiek zajmuje powierzch­nię 0,5 m2 (co tłu­ma­czy popu­lar­ność mikro­ka­wa­le­rek), cała ludz­kość pokrywa suma­rycz­nie jakieś 4 mld m2, czyli 4 tysiące km2. W skali świata to tyle, co nic: połowa woje­wódz­twa opol­skie­go. Dzieląc tę wartość przez powierzch­nię całej Ziemi i przyj­mu­jąc, że co roku odwie­dza ją 10 tysięcy mete­ory­tów, wyjdzie nam, że w głowę kosmicz­nym kamie­niem oberwie średnio 0,078 osoby rocznie. 7–8 osób na stulecie.

Uwzględ­nia­jąc dodat­ko­wo to, że ludzie pozo­sta­ją bardzo nie­rów­no­mier­nie roz­pro­sze­ni, nie sterczą cały dzień pod gołym niebem i nawet zdarza im się prze­miesz­czać – w prak­ty­ce ryzyko bli­skie­go spo­tka­nia z mete­ory­tem będzie jeszcze niższe.

Ale wciąż wyższe od zera. Czyli ktoś czasem otrzy­mu­je cios z kosmosu?

Ist­nie­je większe praw­do­po­do­bień­stwo, że zosta­niesz pora­żo­ny bły­ska­wi­cą albo skrę­cisz kark przy wycho­dze­niu spod prysz­ni­ca. Ale rze­czy­wi­ście, mete­ory­ty od zawsze spadały i będą spadać na Ziemię, więc od czasu do czasu docho­dzi do wypad­ków z ich udziałem.

Cof­nij­my się do XVII wieku. Według dzien­ni­ków kapi­tań­skich Olofa Wil­l­ma­na, w 1648 roku skała z nieba uszko­dzi­ła kadłub holen­der­skie­go statku Malakka, zabi­ja­jąc przy okazji dwóch mary­na­rzy. Z kolei włoskie źródła z 1654 roku zawie­ra­ją wzmian­kę o wykrwa­wie­niu medio­lań­skie­go zakon­ni­ka, który padł nagle na środku ulicy. Ciało męż­czy­zny prze­szył 6‑centymetrowy kamień nie­zna­ne­go pocho­dze­nia. Śmier­dział siarką (kamień, nie nie­bosz­czyk), co dla części ówcze­snych sta­no­wi­ło jasny dowód, że duchow­ny musiał nieźle nagrzeszyć.

Nie mamy nieco bar­dziej współ­cze­snych i wia­ry­god­nych relacji?

Mamy, a co naj­lep­sze, wszyst­kie incy­den­ty z ostat­nich dekad okazały się dość szczę­śli­we i nie przy­nio­sły żadnych ofiar śmiertelnych.

Naj­słyn­niej­sza pozo­sta­je histo­ria Ann Eli­za­beth Hodges. 30 listo­pa­da 1954 roku miesz­kan­ka Alabamy drze­ma­ła w swoim salonie, kiedy bez ostrze­że­nia coś prze­bi­ło się przez dach jej domu. Kosmicz­ny kamień uderzył w stojące obok radio, a odłamki zraniły kobietę w biodro. Oszo­ło­mio­na 34-latka sądziła, że doszło do awarii komina i natych­miast zadzwo­ni­ła po pomoc. Służby szybko usta­li­ły, że wino­waj­cą tej nie­zwy­kłej pobudki był 4‑kilogramowy odłamek obiektu, który nie­dłu­go wcze­śniej rozpadł się nad miastem.

Ann Hodges i jej znisz­czo­ny sufit.

Pani Hodges zyskała tytuł pierw­sze­go czło­wie­ka, który ofi­cjal­nie zali­czył spo­tka­nie ze spa­da­ją­cym mete­ory­tem (i przeżył). Kosz­to­wa­ło ją to tylko znisz­czo­ne radio i siniak na biodrze, więc nie najgorzej.

Ała!

PRAWDZIWE PROBLEMY zaczęły się nieco później. Sprawa mete­ory­tu Hodges trafiła na pierw­sze strony gazet, a sam kamień przez chwilę był warty fortunę. Podobno farmer, który znalazł na swoim polu mniej­szy frag­ment tej samej poza­ziem­skiej skały, kupił za niego nowy dom i samo­chód. Pie­niądz wyczuł również wła­ści­ciel miesz­ka­nia, wynaj­mo­wa­ne­go przez Ann Hodges i jej męża, stwier­dza­jąc, że ma prawo do wszyst­kie­go co spadło na jego posesję. Spór trwał ponad rok. Ann w końcu wygrała, ale mete­oryt w mię­dzy­cza­sie stracił na war­to­ści. Osta­tecz­nie chon­dryt został prze­ka­za­ny Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej w Alabamie.

Histo­ria o mały włos nie powtó­rzy­ła się 12 czerwca 2004 roku. Wtedy to 1,3‑kilogramowy mete­oryt przy­grzmo­cił w posia­dłość nowo­ze­landz­kiej rodziny Arche­rów, tra­fia­jąc prosto… w sofę. Na swoje szczę­ście domow­ni­cy byli nie­obec­ni i dopiero po kilku godzi­nach odkryli, że czeka ich remont salonu.

Mete­oryt, który przebił się przez dach domu w Eller­slie, na przed­mie­ściach Auckland.

Wszech­świat ewi­dent­nie nie chce, żebyśmy zbyt często wyle­gi­wa­li się na kanapie. Ale chyba nie lubi też, że jeź­dzi­my samo­cho­da­mi. 9 paź­dzier­ni­ka 1992 roku dorodny 12-kilo­gra­mo­wy mete­oryt roz­trza­skał tył czer­wo­ne­go Che­vro­le­ta Malibu, zapar­ko­wa­ne­go na pod­jeź­dzie domu w Peek­skill, koło Nowego Jorku. 

Auto nale­ża­ło do 18-letniej Michel­le Knapp, która nie­dłu­go wcze­śniej odku­pi­ła je od swojej babci za 400 dolarów. Dziew­czy­na nie mogła narze­kać. Kiedy okazało się, że wgnie­ce­nie jest robotą wandala spoza Ziemi, pewien kolek­cjo­ner z ochotą zapła­cił za starego Che­vro­le­ta 25 tysięcy dolarów. Zresztą zarówno części samo­cho­du, jak i mete­ory­tu są do dzisiaj przed­mio­ta­mi różnych aukcji.

Nie są to rzecz jasna wszyst­kie nowo­żyt­ne zda­rze­nia z udzia­łem zjawisk kosmicz­nych. W 2013 roku głośnym echem – dosłow­nie i w prze­no­śni – odbił się przelot bolidu nad rosyj­skim Cze­la­biń­skiem. Akurat w tym przy­pad­ku same frag­men­ty 20-metro­wej skały nikogo nie trafiły, ale silna eks­plo­zja uszko­dzi­ła dachy i okna tysięcy pobli­skich budynków.

Możemy też tylko zga­dy­wać, ile drob­nych incy­den­tów podob­nych do histo­rii Hodges, Arche­rów i Knapp przy­tra­fi­ło się miesz­kań­com mniej roz­wi­nię­tych części świata i po prostu nie zostało nagra­nych, ani nagło­śnio­nych przez żadne media.

Na zakoń­cze­nie jeszcze jedna, napraw­dę prze­dziw­na przy­go­da. Jeśli można wyobra­zić sobie zda­rze­nie mniej praw­do­po­dob­ne, niż spo­tka­nie z kosmicz­ną skałą we własnym salonie, to jest nim bliskie “minię­cie się” z mete­ory­tem podczas skoku ze spa­do­chro­nem. Nie­wy­klu­czo­ne, że właśnie coś takiego przy­da­rzy­ło się w 2012 roku pewnemu skocz­ko­wi z Norwegii.

Podczas oglą­da­nia nagrań ze swojego lotu, Anders Hel­strup zorien­to­wał się, że zale­d­wie kilka metrów od niego prze­mknę­ła nie­wiel­ka bryłka. Poten­cjal­nie był to pierw­szy mete­oryt sfil­mo­wa­ny z bliska jeszcze w powie­trzu, już po zga­śnię­ciu jego światła. Czy tak rze­czy­wi­ście było? Wielu komen­ta­to­rów od razu zasu­ge­ro­wa­ło, że nagra­nie uwiecz­ni­ło ziemski kamień, który jakimś cudem zaplą­tał się w złożony spa­do­chron. I brzmi to roz­sąd­nie. Z drugiej strony nie bra­ko­wa­ło astro­no­mów i geo­lo­gów, którzy potwier­dzi­li, że obiekt mógł pocho­dzić spoza Ziemi. Nie­ste­ty Hel­stru­po­wi nie udało się odna­leźć podej­rza­nej skały, co natych­miast ucię­ło­by spekulacje.

Około 1:50 kamień próbuje naru­szyć prze­strzeń oso­bi­stą skoczka.

Więc tak, wszech­świat czasem rzuca w nas kamie­nia­mi, ale prak­tycz­nie nigdy nie trafia. Możemy w spokoju cieszyć się wyle­gi­wa­niem na kanapie, jazdą samo­cho­dem i skokami na spa­do­chro­nie, bo szansa, że akurat spadnie nam na głowę coś z kosmosu, pozo­sta­je prawie zerowa. Prawie. A jeżeli jakimś cudem zosta­nie­my tra­fie­ni mete­ory­tem, to przy­naj­mniej będzie­my sławni. I być może nawet zarobimy.

A TAK W OGÓLE TO… Mete­ory­ty to jeden problem, innym są śmieci kosmicz­ne. Niecałe dwa tygo­dnie temu na nie­wiel­ką kenij­ską wioskę Mukuku spadł pół­to­no­wy meta­lo­wy pier­ścień. Praw­do­po­dob­nie służył jako sepa­ra­tor w rakie­cie nośnej, który z jakie­goś powodu nie spłonął w atmos­fe­rze. Gdyby żela­stwo nie wpadło w krzaki, tylko na zabu­do­wa­nia, mogłoby być nie­cie­ka­wie. Szacuje się, że po orbicie roz­sy­pa­li­śmy już przy­naj­mniej 40 tysięcy odpadów więk­szych niż 10 centymetrów.

Kategorie: